Moje ostatnie dwa nabytki łączy to, że są mikrusami:
Liliput ma przyjemny w dotyku miedziany korpus i soczystą stalówkę M (dzięki, Daniel, za sprawdzenie!) i zawrócił mi w głowie podczas ostatniego Huba, wyzierając podstępnie z piórnika visvamitry (dzięki, Łukasz!). Przez kilka dni powtarzałam sobie, że przecież nie lubię współczesnych piór. W końcu je zamówiłam. Dla równowagi zaprosiłam do piórnika stare amerykańskie piórko Nupoint, pozłacane, jeszcze mniejsze od Liliputa, chociaż gdy się zakręci skuwki na korpusy, różnica w rozmiarze staje się jakby mniejsza.
Oba pióra są wygodne w pisaniu, oba mieszczą też niezbyt dużą ilość atramentu, co jest zrozumiałe ze względu na ich rozmiar. Natomiast prawdziwa różnica, różnica ogromna, różnica jak stąd do Chicago, polega na tym:
I chociaż Liliput to bardzo przyjemne pióro, dość mokre i nawet odrobinę elastyczne, to... to ze stalówką staruszka Nupointa po prostu nie ma porównania...