Do mojego piórnika dołączył właśnie śliczny, włoski safety pen. Mój pierwszy. A z nim kupa problemów.
Po pierwsze - nie wiedziałam, jak to to się napełnia. Z wcześniejszych doświadczeń z zakraplaczami wnioskowałam, że należy odkręcić korpus od stalówki, tyle że nic się nie chciało odkręcić. Po konsultacji ze sprzedawcą (miał chłop pewnie ze mnie ubaw) dowiedziałam się, że należy schować stalówkę i wlewać w dziób. Tak się ucieszyłam, że już wiem, że dopiero później przyszło mi do głowy pytanie: skoro wleje się atrament w dziób, to jakim cudem nie wyleje się on potem z tego dzioba do skuwki? Postanowiłam odłożyć ten problem na potem i zrobiłam tak, jak mnie poinstruowano. Wlałam jedną pipetkę, na próbę. Odkręciłam stalówkę. O dziwo nie była nawet zbytnio umorusana. Przystąpiłam do pisania. I tu pojawił się następny problem. Pióro pisze wspaniale, tyle że co kilka słów stawia potężnego kleksa. Zbyt wolno piszę, czy co? - pomyślałam przyśpieszając i po jakimś czasie problem jakby znikł. Pióro nie kleksiło. Co więcej, po schowaniu stalówki nic mu się z dzioba nie wylewa.
Zastanawiam się, czy sytuacja została opanowana? To znaczy, czy należy wlewać mniej atramentu? Czy może pióro jest nieszczelne, albo ma zbyt obfity spływ? Proszę o wszelkie porady bardziej doświadczonych forumowiczów.