-
Ilość treści
361 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Typ zawartości
Profile
Blogi
Fora
Pliki
Galeria
Kalendarz
Wszystko napisane przez Wieczny wagarowicz
-
Właśnie wczoraj zatankowałem nim pióro...
-
Naprawdę. Graduate są produkowane do dziś, ale te z lat siedemdziesiątych, przy stalówce miały wycięcie w kształcie litery 'W". Bo i stalówka była mocowana w inny sposób... Współczesny konwerter niestety nie 'zadziałał', ale - na szczęście - pasują cartridge. Pozostała mi zatem strzykawka...
-
W tym roku byłem bardzo, ale to bardzo grzeczny, więc Mikołaj przyniósł mi pod choinkę muzyczny zestaw od Diamine. O Diamine pisałem wyżej - więc nie będę się powtarzał. W zestawie jest 10 szklanych buteleczek o pojemności 30 ml każda. Poszczególne butelki wypełnione są atramentem noszącym nazwę różnych kompozytorów muzyki klasycznej: Chopin, Vivaldi, Mozart, Handel, Wagner, Strauss, Schubert, Tchaikovsky, Beethoven i Bach. Kolory - jak na wymazie podebranym od producenta. Był to prezent, który niezmiernie mnie ucieszył. Wszystko zapakowane w estetyczne pudełko, butelki ładne, o nietypowym dla Diamine kształcie, przypominającym raczej buteleczki np. Sailora. Jest tylko jedno małe ale... Otóż cały zestaw kosztował 60 funtów - czyli 6 funtów za butelkę 30 ml. Ten sam atrament - tyle że zapakowany w plastikowe buteleczki (patrz wyżej) także o pojemności 30 ml - można kupić w tym samym sklepie po 3,99 funta za sztukę... No cóż... Urok kolekcjonowania...
-
Musisz jednak uważać... Kupiłem niby oryginalny konwerter do watermana i nie wchodził. To znaczy: wchodził - ale bardzo płytko - tak, jakby był za gruby w stosunku do obudowy. Atrament wprawdzie się nie wylewał, ale 100% gwarancji nie miałem. Upatruję tu jednej z dwóch przyczyn: albo konwerter nie był oryginalny, albo pióro z połowy lat siedemdziesiątych wymaga nieco innych konwerterów.
-
Pierwotnie nie planowałem włączania do kolekcji atramentów w plastikowych butelkach. Rychło jednak życie zweryfikowało ten pomysł, bo poza kolekcją znalazłby się nie tylko Koh-I-Noor (co jeszcze było do przeżycia), ale także Visconti czy Diamine. Tu już byłoby gorzej... Dziś o tym ostatnim atramencie. Firmę założono w Londynie w roku 1864 jako T. Webster & Co. W roku 1925 została przeniesiona do Liverpoolu, zaś od roku 1964 zmieniła nazwę na Diamine. Prócz własnych linii, produkuje także atrament dla innych firm, np. Yard-o-Led czy Cult Pens. Właściwie od samego początku istnienia firmy, atramenty wciąż mają ten sam skład chemiczny, nieco tylko modyfikowany z uwagi na zmiany przepisów. Rozlewane są w szklane butelki o pojemności 80 ml, zaś od roku 2009 - także w plastikowe butelki 30 mililitrowe. Atramenty Diamine uchodzą za bardzo dobre. Mają przyzwoity czas schnięcia, doskonałe nasycenie, a szeroka (żeby nie powiedzieć: bardzo szeroka) gama kolorystyczna jest w stanie zadowolić najbardziej nawet wybrednych użytkowników wiecznych piór. Prezentowana poniżej butelka, należy do linii 'gitarowej', zainspirowanej kolorami gitar znanych muzyków: Slasha, Billy Gibsona czy Boba Marleya. Nosi ona nazwę 'Diamine Gibson Les Paul Guitar Ink - Sunburst Cherry'. Cała seria - to pięć kolorów: cztery to odcienie brązów, jeden - to głęboki niebieski. Butelka ma pojemność 30 ml i kosztowała mnie 2,24 €, co oznacza, że litr atramentu kosztuje 74,67 €.
-
Wysyłam Ci PM.
-
Jest dokładnie tak jak piszesz. Chciałem to poprawić gdy spostrzegłem niedopowiedzenie, podobnie jak inny błąd w tekście: - ale już było za późno na edycję.
-
Mam taką 'nówkę nie śmiganą'; jeśli Cię interesuje do kolekcji... Ale nie za forsę...
-
Dzisiejszy wpis można zatytułować 'Kawałek tortu nad Bajkałem'. Ale po kolei. L'Artisan jest mała firmą z południowej Francji, specjalizującą się w produkcji atramentów na bazie pigmentów mineralnych i roślinnych. Ogólnie rzecz biorąc, są one (atramenty oczywiście) umiarkowanie nasycone: mają pastelowe barwy i przypominają akwarele. Są dość 'suche' i mają niską wodoodporność. Są jednak doskonałe do kaligrafii, malowania i - oczywiście - pisania przy pomocy wiecznego pióra. Ale - uwaga: po ok. dwóch minutach nieużywania, może być problem z ponownym 'startem'. Za autorem bloga inkxplorations podaję, że atramenty te są dość tolerancyjne na różne rodzaje papieru. Linia Callifolio pakowana jest w buteleczki o pojemności 40 ml, swym kształtem przypominające kawałek tortu. Osiem buteleczek tworzy okrąg. Naliczyłem aż 36 różnych kolorów, z których można stworzyć 4 takie kręgi; tylko skąd wziąć na półce tyle miejsca na taką ekspozycję? Nazwy kolorów mają ładnie brzmiące nazwy: Baikal, Botany Bay, Pacific, Atlantic, Bosphore, Mediteranee... Za to naklejka nie powala niestety urodą. Wygląda jakby drukowana była na kopiarce na folii samoprzylepnej... Na zdjęciach - L'Artisan Callifolio w kolorze Bajkal. Jest to w sumie odcień niebieskiego, ale jakby zmieszanego z czarnym lub szarym. Atrament nie jest przesadnie drogi: kosztuje 8,60 €, czyli 215 € za litr.
-
Jeszcze nimi nie zalewałem pióra. Zrobiłem tylko próbę wacikiem. I wygląda to bardzo, ale to bardzo zachęcająco. Nawet żółty, który nie należy do mojej bajki...
-
No to wracamy do tematu... Po pierwsze primo: niezmiernie się cieszę, że nie trafiłem wątkiem w próżnię i znaleźli się inni atramentoholicy, których temat zainteresował. Po drugie (też primo): dziś odrobina egzotyki: dwa atramenty z dalekiej i egzotycznej Korei. Pewnie byłyby bardziej egzotyczne i cenne gdyby były sygnowane własnoręcznym podpisem Kima, ale aż tak dobrze nie ma. Atramenty są bowiem z Korei Południowej. Colorverse - bo o nich mowa - można kupić w rozmaitych zestawach kolorystycznych. Ja kupiłem akurat zestaw, który nazywa się 'Wisdom of Trees', czyli 'mądrość drzew'. W jego skład wchodzą dwa atramenty: pomarańczowo - brązowy Ginko Tree i wyraźnie żółty - Golden Leaves. Pierwszy jest w buteleczce o zawartości 65 ml, drugi - 15 ml. Każdy z tych atramentów (a także mnóstwo innych) można kupić albo z zestawach, albo oddzielnie. Opakowanie zestawu jest naprawdę wysokiej klasy. Kartonowe pudełko, wewnątrz kolejne kartonowe i piankowe przekładki powodują, że wszystko jest naprawdę nieźle zabezpieczone na czas transportu. Jakość opakowania mogę przyrównać do opakowania Graf von Faber-Castel. Kto miał w ręku - ten wie o co chodzi. Butelki z atramentem też są przecudnej urody. Moja latorośl określiła je jako... 'kule z ogonkiem'. Mnie trochę przypominają... ślimaki. W każdym razie coś w tym jest... Niestety: zabawka nie jest tania. Zestaw kosztował mnie 30 USD. Do tego dochodzą koszty przesyłki z Korei. Akurat trafiłem na promocję i jeśli wartość atramentów przekroczyła 40 USD, firma koszty wysyłki brała na siebie. Dokupiłem coś-tam jeszcze i w efekcie... zapłaciłem cło. 18 €. Słowem: jak nie kijem, to pałą... Ciężkie jest życie inkoholika... I po trzecie (też oczywiście primo): opiszę te atramenty osobno, w tzw. 'stosownym momencie'...
-
Nawet dokładną pamiętam. 9,99 €.
-
Nie dalej jak wczoraj w sieciowym sklepie na 'L' widziałem zestawy do kaligrafii - takie właśnie, jak ten, z którego pochodzi owa butelczyna. Więc może i w Twoim 'L" także będą? Dzięki za miłe słowa...
-
W roku 1912 niejaki Walter Sheaffer wymyślił urządzenie do napełniania wiecznych piór przy pomocy systemu dźwigni. W rok później na zapleczu sklepu jubilerskiego w Fort Madison w stanie Iowa w USA, założył małą firmę, produkującą pióra własnego pomysłu. Reklamował je jako 'napełniające się z dowolnego kałamarza jednym dotknięciem palca'. System ten utrzymał się w produkcji do lat czterdziestych ubiegłego wieku. W roku 1997 Sheaffer został kupiony przez francuski koncern BIC, a w 2014 - przez AT Cross Company. Produkcja piór została przeniesiona do Chin, zaś obsługa klienta, logistyka, dystrybucja i kontrola jakości - do Europy. Atramenty Sheaffera pakowane są w ładne, nietypowe butelki, o pojemności 50 ml. Na jej spodzie wytłoczony jest napis 'Slovenia'. W produkcji jest jedna linia atramentów zwana Skrip. Ilość kolorów jednak nie poraża - jest ich zaledwie osiem; tu prezentuję purpurowy. Prócz niego w ofercie jest także niebiesko-czarny, czarny, brązowy, niebieski (zmywalny), zielony, czerwony i turkusowy. Dostępne są oczywiście także atramenty w nabojach. 50 ml butelka atramentu Sheaffer Skrip - Purple kosztowała mnie 6,14 €.
-
Oooops... Zapomniałem o rzeczy bodaj najważniejszej, czyli o próbce koloru. Już naprawiam swój błąd...
-
Telefon - mój drogi - służy do dzwonienia. Do robienia zdjęć służy aparat fotograficzny. A do ręcznego pisania - wieczne pióro.
-
O czymś nie wiem?
-
Na Ali. Ale na ebayu były tańsze. Szukaj jako 'Black Forest'.
-
No to zaczynamy. Ten atrament kupiłem, gdy moja latorośl nagle poczuła wolę bożą, by zająć się kaligrafią. Obok obsadki, stalówek i laku, w pudełku był także i ten atrament. Sądząc po adresie producenta, można spodziewać się że w środku jest może nawet Pelikan... Bo wewnątrz może być wszystko... 'Toto' ma dość ładny, niebieski kolor. Testowałem go w którymś z wiecznych piór i... pisało się nim całkiem nieźle...
-
Powiem coś, za co zostanę odsądzony od czci i wiary. Trudno. Przyznam się otóż, że w sumie pióra wieczne mam w głębokim poważaniu. Mało mnie one interesują. Mam ich oczywiście kilka (z moim ukochanym Watermanem Graduate z połowy lat siedemdziesiątych), ale daleki jestem od kupowania wciąż i wciąż kolejnych piór. Zupełnie inne podejście mam do atramentów. Mam ich w domu kilkadziesiąt i - co gorsza - kolekcja wciąż się powiększa. Ale i tu jest 'ale': nie mam zacięcia naukowego i jak najdalszy jestem od oceniania który atrament rozlewa - a który nie, który szarpie, który można wlać do czego, nie moczę ręczników papierowych nazywając to 'chromatografią', nie oceniam wodoodporności, czasu schnięcia i pierdyliona innych parametrów. Bo wiem, że to są zmienne zależne od pióra, stalówki, papieru, atramentu, ba, nawet wilgotności powietrza w pomieszczeniu. Cóż zatem mnie w tym kręci? Kręcą mnie kształty i formy butelek. Etykiety. Kolory atramentów. Niekiedy także kartonowe opakowania, w które są pakowane. Historia atramentów i firm je produkujących. Geneza nazw. Znajdą się tu opisy atramentów zarówno tych 'markowych', z najwyższych półek, jak i tych rozlewanych z wiadra przez lejek przez małe, pracowite, żółte rączki. I temu chciałbym ten wątek poświęcić.
-
Bil Gates powiedział kiedyś: zegarek za 30 $ i za 3.000 $ odmierzają czas tak samo.
-
Dosłownie 3 dni temu dotarło do mnie pióro Black Forest. Ciężkie, metalowe, ze stalówką EF. Wprawdzie zostaje w tyle za moim ukochanym Watermanem, ale i z niego jestem zadowolony. Tu masz link: https://www.ebay.ie/itm/HongDian-1850-Forest-Series-Checked-Fountain-Pen-EF-F-Bent-Nib-Ink-Pen-Metal-Box/254429852607?var=554056157751&hash=item3b3d3373bf:g:zlEAAOSwJcNd15x6 Nawiasem mówiąc, to, które kupiłem, było droższe. Trudno...
-
Bardzo podobny (choć może odrobinkę ciemniejszy i mniej jaskrawy) jest poczciwy Pelikan 4001 Violett.