Zakochałam się w piórach od pierwszego spojrzenia na nie i na cały rytuał im towarzyszący; Były to lata 80. - moja starsza siostra uczyła się dopiero pisać pierwsze litery, a tato napełniał jej pióro niebieskim atramentem Hero. Później przyszła pora na moje "hieroglifowanie" Zapach atramentu i chiński skrobak zwany piórem zawładnął moim sercem. Przez całą szkołę podstawową, liceum i studia pisałam głównie piórem. Nie były to jakieś wybitne egzemplarze. Najczęściej pochodziły od Herlitza. Zresztą do dziś sobie je chwalę za prostotę, lekkość i odpowiednią cenę. Próbowałam romansować m.in. z Parkerami, ale z nimi czułam się jakbym pisała lewą nogą w ciemnym pokoju - nie taka grubość, długość, nie taki ciężar i na domiar złego "dedykowane" naboje... Ze względu na specyfikę mojej pracy (apteka), nie używam w niej pióra. Niewiele mam tu okazji do pisania - częściej odszyfrowuję przesłanie zakamuflowane w pięknej "dysgrafii" lekarskiej Ostatnio oczarowała mnie kaligrafia, więc kupiłam sobie Pilota Plumixa i pióro z trzema końcówkami do kaligrafii od Herlitza. Na razie jestem w fazie przedbiegów (rozpisuję je, sprawdzam pod jakim kątem je trzymać). W najbliższym czasie mam zamiar kupić sobie Pilota Parallela.