Skocz do zawartości

Powrót po próbie odwyku od piórozy


Cosa

Polecane posty

W ciągu kilku ostatnich tygodni pojawiła się odrobina wolnego czasu, który to nadmiar czasu umożliwił porządki na półkach i w szufladach. Porządkowanie moich narzędzi piśmienniczych, zbieranie owych narzędzi ze wszystkich miejsc pracy spowodowała u mnie pewne przemyślenia dotyczące moich wyborów piór i mojej drogi tutaj.

Nie do końca wiedząc, gdzie te przemyślenia umieścić postanowiłem zrobić to w tym wątku, bo w sumie chodzi o to jak ja postrzegałem i wybierałem pióra na przestrzeni czasu.

Nie mogę nie zacząć od początku – dzieści parę lat temu zostałem w szkole zmuszony do nauki pisania piórem. Gdybym do szkoły poszedł teraz rozpoznano by u mnie z miejsca dysgrafię, dysinterpunkcję i kilka jeszcze pewnie dysów. Wtedy po prostu nie chciałem nauczyć się ładnie pisać. Ale wszyscy się zawzięli więc siedziałem i drapałem tym piórem po zeszycie z papierem bliższym toaletowego niż zeszytowego. Dodatkowo dostępne w Polsce Ludowej wtedy pióra nie pomagały mi nauczyć się z nich korzystać. Nic dziwnego, że kiedy mogłem porzuciłem pióro na rzecz długopisu.

Do piór wróciłem w czasach licealnych, ale charakteru pisma jaki wypracowałem długopisami pozbyć się już łatwo nie było. Zaczynałem delikatnie i niestety budżetowo – Jotter, Vector, eksperymenty z piórami szkolnymi tamtych czasów, niektóre udane, niektóre nie. Pamiętam pierwsze Safari od Lamy – to było coś. Pióra niestety w porównaniu do długopisów były drogie i biorąc pod uwagę te które były dla mnie dostępne – jakościowo mnie nie zadowalały.

Tyle wstępu – teraz będzie o wyborach i zmianach wyborów warunkowanych zmianami świata.

Do piór wróciłem na koniec studiów, a na poważnie na początku pracy. Zapomniałem o moich Parkerach, pierwszymi poważniejszymi piórami było ponownie Lamy (pierwsze Safari gdzieś zgubiłem) – ale tym razem Al-Star oraz Waterman Hemisphere. Watermana bałem się gdzieś posiać więc pisałem Al-Starem. Był to okres analogowy pracy w moim zawodzie – większość dokumentacji wypisywało się ręcznie, toteż pióra zaczęły mi się powoli mnożyć. A ponieważ miałem tenedencję do pozostawiania i szukania ich – powoli zacząłem iść w ilość – kupowałem różne tanie pióra po marketach i sklepach papierniczych i używałem ich do zepsucia/zgubienia. Wyszedłem również z założenia że w każdym miejscu gdzie pracuję tam zostawię jedno tanie pióro i jakieś naboje – generalnie naboje były ok bo zawsze na szybko można było rozwiązać problem braku atramentu.

Przez ten czas przez moje ręce przewinęła się spora ilość „marketowych” piór – niektóre padły szybko, niektóre przeżyły dłużej – ich ilość spowodowała, że każde nie było tak przeciążone. Kilka z piór z tego czasu przeżyło do dziś i leży w pudełku piór zbyt dobrych, żeby je wyrzucić a zbyt złych, żeby ich używać.

Etap marketowy trwał może z rok i szybko przerodził się w etap chiński – przyjaciele z za wielkiego muru sprzedawali różne rzeczy, które ja musiałem kupić i sprawdzić – niektóre się rozpadały od patrzenia (vide Jinhao 992 w pełnych kolorach, demonstratory okazały się być dużo trwalsze)

Chińskie pióra zastąpiły pióra marketowe, choć kilkanaście z nich okazało się być dużo lepszymi niż sądziłem (generalnie większość wing sungów, niektóre starsze hero, Lanbitou, moonmany). Złapałem się też, że tanie chińskie pióra przestają być tanie. A przynajmniej te które zacząłem kupować. Zacząłem też zmieniać ilość w jakość- zamiast 3 piór po 50 – jedno za 150 😊 No i oczywiście poza wyjątkowymi sytuacjami przestałem używać nabojów.

Co więcej coraz częściej przechodziłem z dokumentacji papierowej na elektroniczną – coraz mniej potrzebowałem więc tanich piór roboczych (no tu się trochę pojęcie taniego zmieniło jak wspomniałem). I tu pojawiło się kilka starszych piór do podpisów – jakiś Waterman, jakiś Parker, trochę nowszych – jakiś Sheaffer 300 czy Prelude, oraz oczywiście Pelikany.

I tu pewna dygresja – nigdy nie traktowałem piór jako dzieł sztuki do kolekcjonowania ani też do podziwiania – miały być okresowo używane. Żal mi więc było wydawać krocie na narzędzia – więc postawiłem sobie maksymalną kwotę, w której się starałem trzymać. Pelikany więc nie były to M1000 ani nawet M400 tylko zwykłe M200, oraz aktualnie ukochane stare M140.

Przez to kilkanaście lat zgromadziłem jakieś 3 pudełka piór, nabojów, konwerterów. 40% to niewiele warte i różnie nadające się do pisania wynalazki – niektórych nawet córce nie dawałem, żeby się nie zniechęcała.

Drugie 30% to tańsze (takie do 80 zł powiedzmy) ale przyzwoite pióra, w których są takie perły codziennego użytku jak Platinum Preppy, Plaisir czy Prefounte (po 2-4 sztuki), Kaweco Sporty i Perkeo, Piloty 78g i ich chińskie klony od WingSunga (w tym z tłokiem), czy właśnie lepsze chińczyki w stylu WingSunga 698 itp.

Reszta to pióra nieco tylko bardziej markowe – ale bez żadnego szaleństwa - droższego niż 500 złociszy to chyba nie mam. Tu różne Watermany, Lamy (Safari, Al-Stary, Visty), Kaweco (Al-Sport, Student), wymienione Sheaffery, jakieś starsze Parkery, Pelikany (200 i 140), TWSBI, coś z Japonii też się znajdzie. Może do tej trzódki dołączy coś w najbliższym czasie – aktualnie jest kilka droższych (tak z 2 razy) piór w planach – może jakaś Japonia, może jakiś Pelikanek (ale starszy bardziej niż nowy), może Lamy 2000. Mimo że teoretycznie stać mnie już bardziej, nadal opieram się wydawaniu większej gotówki na pióra. Chyba muszę poczekać do starszego wieku (a już siwizna wchodzi pomału) 😉

Przez te lata stalówki jakich potrzebowałem mi się zmieniły – w piórach codziennych na cieńsze (EFki i Fki) w piórach wyjściowych i „podpisowych” na Btki i umiarkowane stuby/italiki. Niestety więcej z czasem i postępem komputeryzacji pracy podpisuję niż piszę co powoduje, że mniej piór potrzebuję na co dzień. Więc więcej leży zakonserwowanych niż jest używanych w miesiącu. I coraz rzadziej je zmieniam. Co powoduje moją frustrację i odrobinę niechęci do nowych zakupów (bo po co, i tak mam dużo a nowym będę pisał trochę i trafią do pudełka)

Nawet zrobiłem sobie przerwę od piór i po prostu nimi pisałem nic przez rok nie kupując (wcześniej było niełatwo, ale od marca 2020 już było łatwiej). Odwyk się nie udał

Dlatego wracam ponownie, bez piór żyć nie umiem, bez czytania o piórach żyć nie umiem, bez kupowania piór żyć chyba też nie umiem. Nic tak nie uspokaja po ciężkim dniu jak mozolne czyszczenie jednego pióra i wybieranie, którym atramentem zalać kolejne. W sumie nawet w pracy wiedzą, że jak idę po strzykawkę i igłę to bynajmniej nie po to, aby ją komuś wbić tylko żeby napełnić konwerter atramentem albo przepłukać nabój i napełnić go ponownie. I wiedzą też co które jest moje, jeśli je gdzieś zostawię. Bo o ile kilka osób używa piór w pracy (jam to nie chwaląc się sprawił, cytując Zagłobę) to moja słabość do piór przezroczystych jest ogólnie znana i wiadomo, gdzie szukać właściciela. Dlatego też poza stalówkami pióra japońskie przed innymi – bo tam nawet dobre czytaj nieco droższe są demonstratorami, a w pozostałych markach to co najwyżej Pelikan M205 w zasięgu cenowym i możliwościach zakupu jest.  

Witam ponownie. I jak na spotkaniach osób uzależnionych się mówi - nazywam się Marcin i jestem pióroholikiem. Nowego pióra nie kupiłem od tygodnia😁

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Marcin,

Witaj po raz kolejny [albo raczej: na powrót] w naszej drużynie, kręgu czy też ekipie odklejonych ludzi...

Też mam podobnie tylko głowa już więcej biała, niż u Ciebie, a i piór trochę jakby mniej. Być może lepiej się hamuję z zakupami i po prostu eksploatuję to co mam. A, że kupiłem takie, które w ciąż piszą, to na razie nie mam "parcia na szkło" i kupowania czegoś czego nie potrzebuję.

Po prostu staram się wydawać pieniądze w sposób racjonalny i z racji wykonywanego zawodu [branża budowlana] nie zabieram do pracy piór, które uważam za takie, które byłoby mi żal stracić. A o to na prawdę nie trudno. 😉 Z drugiej strony długopis jest super do takich zadań, ale ja z uporem maniaka, dalej piszę piórem. U mnie na budowie też już wiedzą, że nie jestem ćpunem i rozumieją już po co mi strzykawka i igła... Ale na początku widziałem sporą konsternację w oczach współpracowników...

Niestety bez długopisu lub chociaż pióra kulkowego, nie sposób zrobić wpis do dziennika budowy [materiał samokopiujący] i dla tego drugie "pisadło" muszę zawsze mieć przy sobie. Natomiast inne dokumenty podpisuję tylko i wyłącznie za pomocą pióra. 🙂

Pytanie czy jest sens w ogóle walczyć z tym "nałogiem"? Może bardziej należy trzymać go w ryzach i nie dopuszczać do sytuacji, w której przerodzi się to za zakupoholizm. Ale kupno 1, 2 czy 3 piór w roku, w sytuacji, kiedy nie nadwyrężasz domowego budżetu, nie powinno stanowić większego problemu...

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...