Skocz do zawartości

My-Szy

Użytkownicy
  • Ilość treści

    12
  • Rejestracja

  • Ostatnio

O My-Szy

  • Urodziny 05.07.1974

Profile Information

  • Płeć
    Male
  • Skąd jesteś?
    Warszawa

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

My-Szy's Achievements

XXF

XXF (1/6)

  1. W ogóle lubię takie egzotyczne pióra. Bardzo ciekawe moim zdaniem jest "Liberty Collegie" - tłoczkowe z półzakrytą stalówką i nakręcaną skuwką. Jest nawet aktualnie takie bordowe w komplecie z pudełkiem i ulotką na ebayu: https://www.ebay.de/itm/176145567481?itmmeta=01HQKKY0K4F9A8DT1634F5FXNM&hash=item2903180ef9:g:k8cAAOSwjLVgbesq
  2. To prawda, że jestem dość sprawny manualnie. W pracy zajmuję się między innymi takimi rzeczami jak wiercenie otworów 100 albo 200 mikronów. Co ciekawe na skutek wypadku przy pracy palce wskazujący, środkowy i serdeczny prawej dłoni mam skrócone o jeden albo dwa stawy. Pewnie też dlatego odpowiadają mi mniejsze pióra wieczne.
  3. Dokładnie! Smak i zapach atramentu Hero pamiętam do dziś. Poza językiem to miało się też zabarwiony na niebiesko odcisk na palcu wskazującym...
  4. O tym piórze nie wiele można powiedzieć. Kupiłem je z czystej ciekawości, bo kosztowało jedyne 50 zł i miało fajny, staroświecki wygląd. Marka "Liberty" sugerowała jakieś tanie pióro amerykańskie. Zresztą faktycznie przed II Wojną Światową istniała taka marka zarejestrowana w Nowym Jorku produkująca niedrogie pióra sprzedawane w trafikach. Poza kilkoma reklamami prasowymi i nielicznymi zachowanymi egzemplarzami niewiele o niej wiadomo. Moje pióro było sprzedawane jako "stan nie znany", w środku przesypywały się grudki zaschniętego atramentu, chociaż na zdjęciach wyglądało na ładnie zachowane. Po dobie leżenia w wodzie oraz wymyciu w myjce ultradźwiękowej w roztworze amoniaku atrament odpuścił, tłoczek zaczął się gładko przesuwać a spływak ze stalówką bez problemu wykręcił. Stalówka wymagała niewielkiej naprawy - trzeba było nieco dogiąć ostrza, bo nie trzymały płaszczyzny i oczywiście po takiej operacji konieczne było dotarcie ziarna. Po napełnieniu niezawodnym pelikanem 4001 zaczęło pisać od pierwszego dotknięcia papieru cieniutką linią (na papierze heidelberg lettura szerokość linii wynosi 0,2 - 0,3 mm). Stalówka nie ma oznaczenia grubości, jedynie napis "Liberty JUNIOR EXTRA IRIDIUM". Pisze z lekkim oporem, powiedział bym "ołówkowym" ale może to być efekt mojego szlifu stalówki a nie cecha fabryczna. No dobrze, ale co to za pióro? Po uporczywym grzebaniu w zakamarkach sieci udało mi się w końcu ustalić, że jest to szkolne pióro duńskie, produkowane przez firmę Pana Georga Andersena z Kopenhagi. Kiedy? Cóż, trudno dokładnie określić. Stylistyka pióra wskazuje na silną inspirację pelikanem 120 z lat 50. Udało mi się wygrzebać dwie reklamy prasowe. Pierwsza, niewiadomego pochodzenia wygląda faktycznie na lata 50. Druga, kolorowa jest z roku 1968 i pochodzi z komiksu "Anders And & Co", czyli "Kaczor Donald". Pan Andersen najwyraźniej oferował już wtedy pióra na naboje, ale tłoczkowy junior nadal był w ofercie, chociaż wyglądał na przybysza z innej epoki. A samo pióro - cóż jak większość piór szkolnych jest po prostu dobre. W końcu były to zwykle pióra może nie wykwintne, ale stworzone do ciężkiej pracy w niewprawnych rękach uczniów. Byle co ich nie zabiło. Liberty Junior jest prawdę mówiąc wykonany dość porządnie jak na szkolne pióro. Akrylowy korpus mieści w sobie klasyczny dwugwintowy mechanizm tłoczkowy Kovácsa. Pokrętło o obłym kształcie umieszczone na końcu pióra nadaje mu cygarowaty kształt. Obsadka jest taliowana z kołnierzem zapobiegającym ześlizgiwaniu się palców. Pomiędzy obsadką a korpusem umieszczone jest duże przezroczyste okienko pokazujące zapas atramentu. Na korpusie wytłoczony na gorąco napis "Libery JUNIOR". Stalówka o klasycznym kształcie, dość wąska wykonana ze stali z irydowym ziarnem o dziwo platerowana złotem. Pracuje lekko elastycznie, ale efekt cieniowania duktu daje minimalny. Skuwka nakręcana, zaopatrzona w metalowy pierścień wzmacniający. Prosty klips z wzdłużnymi ryflami i grawerowanym napisem "LIBERTY". Klips i pierścień skuwki platerowane złotem. Spływak ze stalówką mocowany na gwint, reszta korpusu klejona - nie udało mi się go rozmontować. Tłoczek nasmarowałem smarem silikonowym igłą przez otwór po spływaku. Pióro jest małe i lekkie. Waży zaledwie 11 gramów i bez skuwki mierzy 111 mm. Po zatknięciu skuwki na końcu pióra długość wzrasta do 149 mm. Zdecydowanie nie jest to pióro dla kogoś o dużych dłoniach, co nie dziwi w przypadku pióra szkolnego. Mam dosyć drobne dłonie i mnie ta wielkość pasuje. Myślę, że będzie też dobrze leżało w kobiecej dłoni. Z tego co udało mi się ustalić, to marka "Liberty" była dość popularna w Danii i pióra te trafiają się na tamtejszych targach staroci za niewielkie pieniądze. Wygląd i jakość wykonania, zakręcana skuwka, platerowane wykończenie oraz tłoczkowy system napełniania sprawiają, że pióro wygląda na wyższą półkę niż w rzeczywistości. Jedyne co bym mu zarzucił to nieco zbyt wąska stalówka, chociaż z drugiej strony sprawia, że pióro jest stonowane i nie ostentacyjne. Dla porządku wymiary: Długość ze skuwką: 126 mm Długość bez skuwki: 111 mm Długość ze skuwką na tyle pióra: 149 mm Maksymalna średnica korpusu: 11,4 mm Waga: 11 g
  5. Tak bardziej z ciekawości historycznej, oraz badaniu różnic pomiędzy różnymi rodzajami tuszu kreślarskiego. Jestem fanem ręcznego kreślenia i lubię, żeby tusz był dobrze dobrany do narzędzia. Kiedyś było bardzo dużo rodzajów tuszu, przy czym różni wytwórcy mieli trochę inne gamy, nie do końca pokrywające się.
  6. Poszukuję informacji na temat pismolu. Mój ojciec kiedyś wspominał, że używali tego do ćwiczeń z liternictwa na ASP (lata 50.). W kiążce Jana Wojeńskiego "Technika Liternictwa" (PWG, Warszawa 1957) Jest na jego temat następujący ustęp: Szerokie zastosowanie do pisma artystycznego ma również czerń płynna - "pismol", który podobnie jak tusz jest niezmywalny i trwały w kolorze. I to wszystko co udało się znaleźć. Internety milczą. Pelikan ma w ofercie coś, co nazywa się "Scribtol" i jest też przeznaczone do kaligrafii. Ten Scribtol jest chyba bardzo starą formułą, bo zdarzają się reklamy i opakowania wyglądające na przedwojenne. Może "Pismol" to była polska odpowiedź na "Scribtol"? Z dość zdawkowego opisu na stronie Pelikana wynika, że jest to coś bliższego tuszu niż atramentu i nie zalecają używania go w piórach wiecznych. Ale czym miał by się w takim razie różnić od zwykłego tuszu kreślarskiego. I skąd określenie "czerń płynna"? Ot, zagadka.
  7. A ja mam taką swoją teorię, że winyle fajniej brzmią nie z powodu jakichś niebywałych właściwości zapisu, pasma przenoszenia, zniekształceń itd. Jakość zapisu płyty winylowej jest może nie idealna, ale przyzwoita. Szczerze mówiąc zadziwiająco przyzwoita jak na taki w sumie prymitywny nośnik. Co nie przeszkodziło zresztą zrobieniu zawrotnej kariery bez porównania gorszym kasetom magnetofonowym. Moim zdaniem różnica polega na innej technice realizacji nagrań i postprodukcji. Kiedyś muzycy musieli się spotkać w studio nagraniowym o dobrej akustyce, nagranie realizowało się na magnetofonie cztero- czy sześcio ścieżkowym. Musieli zagrać utwór w całości, jak na koncercie. Jak coś nie wyszło, to poprawiali calość. W postprodukcji można było co najwyżej skorygować trochę głośność poszczególnych instrumentów czy sekcji, może czasem coś tam minimalnie odfiltrować i tyle. A teraz zbiera się każdy instrument osobnym mikrofonem, jak coś źle zabrzmi to waltornia dogrywa takty od 26 do 31 i zlepia się z tego jakiegoś frankensteina. Bywa, że każdy muzyk gra swoją partie osobno na innym kontynencie. Potem postprodukcja to miksuje, czyści, lepi. Tylko cała energia robienia wspólnie muzyki gdzieś ginie.
  8. Swoją drogą ostatnio przejrzałem sobie strony kilku producentów piór i ze zgrozą stwierdziłem, że nie ma na nich zdjęć prawdziwych piór tylko rendery modeli 3d. Przyglądając się i ewidentnie można zauważyć, że nie są to prawdziwe przedmioty. Bardzo mnie zadziwia taka praktyka, bo na tych obrazkach nie da się nijak ocenić jak będzie wyglądało pióro kiedy się je weźmie do ręki, jaka jest jakość wykonania i spasowania detali. Moim zdaniem to niepoważne traktowanie potencjalnego kienta.
  9. Jest bezcenne - nie zamierzam się z nim rozstawać, używam do codziennego pisania. Już prędzej myślę o kupieniu drugiego jako rezerwy lub dawcy.
  10. Co do osadzania zdjęć - bardzo mi przykro, że sprawia to problem w niektórych przeglądarkach (sam używam safari i firefoxa i w obu działa proprawnie) - nie przypuszczałem, że taki najprostszy sposób, kiedy link wskazuje po prostu adres http zjęcia może nie działać. Podejrzewam, że można w chrome ustawić jakiś wyjątek. Ech, problemy z kompatybilnością przeglądarek są takie same jak w 1998... Pióra wieczne to bardzo wdzięczny temat fotograficzny a zestawianie takich mini scenek to świetna zabawa. Dla porządku podaję jeszcze wymiary pióra o których zapomniałem w oryginalnym poście: Długość je skuwką: 133 mm Długość bez skuwki: 126 mm Długość ze skuwką na tyle pióra: 145 mm Maksymalna średnica korpusu: 11,3 mm Waga: 15 g
  11. Wydaje mi się, że of pelikanie M480 wszyscy zapomnieli. Wszyscy kojarzą modle nawiązujące do wzornictwa "setki" z czasów Republiki Weimarskiej. A moim zdaniem seria M10/M20/M480 uosabia ducha powojennego cudu gospodarczego "made in West Germany". Ze swoim stonowanym, nie nachalnym wzornictwem i perfekcyjnym wykonaniem można je postawić obok mercedesa Strich-Acht i sprzętów AGD projektowanych przed Dietera Ramsa. M480 to ostatni model w serii piór tłoczkowych zapoczątkowanej dość dziwacznym modelem P1, produkowany na przełomie lat '70 i '80. Ma częściowo krytą, wkomponowaną we wrzecionowaty kształt pióra stalówkę. Spływak z opatentowanym przez Theodora Kovácsa (tego samego, który wymyślił tłoczkowy system napełniania pierwszych pelikanów) systemem Pelikan thermic-regulator, co zdradza charakterystyczny otwór w przodzie pióra. System napełniania tłoczkowy. Pokrętło jest tak spasowane, że gdy tłoczek jest w górnym położeniu z trudem można wypatrzeć linię podziału i cały korpus pióra wydaje się jednolity. Skuwka z tworzywa mocowana na wcisk. Nie ma żadnego zatrzasku, ale trzyma pewnie a jednocześnie daje się łatwo zdjąć bez rozpryskiwania atramentu. Moim zdaniem ta wsuwana skuwka definiuje charakter tego pióra. To nie jest Meisterstück do celebrowania odkręcania pióra przed złożeniem podpisu na Bardzo Ważnym Dokumencie. To pióro, które wyciąga się jednym ruchem z kieszeni marynarki, żeby podpisać coś w biegu, albo szybko zanotować w terminarzu. W odróżnieniu od poprzednich modeli M480 ma bardzo prosty "kanciasty" klips uproszczonym znakiem firmowym wygrawerowanym u nasady. Klips wsuwa się i wysuwa bardzo gładko i trzyma nawet na cienkiej kartce. Końcówka klipsa jest dobrze wyprofilowana i nie szarpie ubrań. Bez obaw można go wpiąć w kieszeń wełnianej marynarki. Metalowe elementy: klips, zakończenie skuwki i jej pierścień oraz pierścień pomiędzy korpusem a obsadką są platerowane złotem. Stalówka jest nierdzewna. W moim egzemplarzu ma rozmiar "F" i przy pisaniu atramentem pelikan 4001 na papierze heidelberg lettura daje linię o grubości 0,4 mm. Na papierze gazetowym grubość wzrasta do 0,5 - 0,6 mm. Jak widać na zdjęciach złoty plater na stalówce nie jest zbyt odporny i częściowo się starł. Pióro startuje natychmiast po dotknięciu papieru. Pisze bardzo gładko, z minimalnym oporem. Stalówka jest sztywna, ale daje się uzyskać minimalne cieniowanie linii, szczególnie na chłonnym papierze. Pióro trzymane za końcówkę pod własnym ciężarem zostawia bez przerywania linię grubości 0,3 mm (na papierze heidelberg lettura). Z mojego niewielkiego doświadczenia (miałem kiedyś pelikana M100) pisze bardziej sucho niż klasyczne pelikany. Moim zdaniem jest to świetnie pióro do codziennego użytku. W latach '70 nowe kosztowało 21 DM, dla porównania szkolne pelikano na naboje kosztowało wtedy kilka marek. Niedrogo - według siły nabywczej 21 DM to obecnie jakieś 20-30 EUR. Akrualnie ceny używanych M480 na niemieckim eBayu wahają się od 30 do 120 EUR (M10 i M20 podobnie). Swoje kupiłem właśnie tam, było to jedno z tańszych. Wymagało właściwe tylko wyczyszczenia, dla świętego spokoju rozmontowałem, wyczyściłem i nasmarowałem mechanizm tłoczkowy. Lekko je przepolerowałem, ale bez przesady - lubię, kiedy stare przedmioty mają na sobie ślady upływu czasu.
  12. @Adrian Marek Hmm, nie wiem - wszystko wygląda ok z mojej strony. Ścieżki dystrybucji i handlu zagranicznego w PRLu były niezbadane. W klasie jako jedyny miałem white feathera, wszyscy piszący piórem mieli wiśniowe hero, poza jednym kolegą, który miał parkera na naboje, prawdopodobnie FP-1. Ale to była Warszawa, w innych miejscach mogli sprowadzać inne pióra. Różne towary pojawiały się nagle w różnych dziwnych miejscach. W pobliskim domu handlowym "Agora" gdzieś około roku 1984, 1985 nagle pojawiło się stoisko z towarami wietnamskimi. Było równie egzotyczne co bezsensowne: można tem było kupić kapelusze non la, wypreparowane krokodyle na drewnianych podstawkach, kadzidełka oraz wietnamskie pióra (oczywiście kopie parkera 51). Z tego wszystkiego kupiliśmy z mamą paczkę kadzidełek. Niemiłosiernie dymiły i śmierdziały palonymi trocinami. A pióro faktyczne jest dobre. Nie dość, że nie do zdarcia, to pisze naprawdę przyjemnie. Gwoli ścisłości, to znaczenie ma też atrament. Z tego co pamiętam z atramentem hero działało bardziej chimerycznie. Na początku lat 90. zacząłem używać pelikana i różnica była wyraźna.
  13. Tytuł "Design kleksa" faktycznie nie jest najzgrabniejszy, a co więcej nie pasuje też najlepiej do treści książki. Jeżeli miał bym jeszcze marudzić, to uważam, że opracowanie graficzne nie jest najlepsze i trąci nieco latami 90. Chciało by się, żeby książka na taki temat jak pióra wieczne, szczególnie wydana w taki sposób (duży format, twarda oprawa) była wysmakowana wizualnie. Natomiast treść jest fascynująca. Nie jest to ani opowieść o historii wiecznego pióra ani przegląd marek i modeli. To zbiór erudycyjnych esejów inspirowanych wybranymi modelami piór wiecznych odnoszących się do epoki miejsca i konkretnych osób. Czasem jakichś wydarzeń historycznych, czasem osobistych doświadczeń autora. Nie jest to książka naukowa, pomimo wszystkich przypisów i skrupulatnej bibliografii - jest to opowieść zdecydowanie subiektywna i autor jest widoczny na każdym kroku. Można się czasem z jego punktem widzenia nie zgadzać, ale mimo wszystko warto go poznać. Mnie się podobało (chociaż czasem mógł bym z autorem polemizować). Moim zdaniem to raczej książka do powolnego czytania po kawałku. @Klerk Moje obawy są wręcz odwrotne. Trudno się "wkręcam". Piszę latami jednym piórem, rzadko widzę jakieś i muszę je mieć. Lubię czasem przejrzeć dostępne modele, żeby stwierdzić, że najbardziej pasuje mi to, które mam.
  14. Jak pisałem w moim przywitaniu piórem zacząłem piać ponad czterdzieści lat temu, a ostatnio przegrzebując zakamarki szuflad trafiłem na swoje pierwsze pióro. Prawie, bo pierwszym był polski zenith, który miał jednak taką przypadłość, że od razu po wyjęciu z pudełka nie działał - więc niby było to pierwsze pióro, ale nie miałem okazji nim pisać... W roku 1981 podstawowym narzędziem do pisania były nieśmiertelne długopisy zenith 7 i do pierwszej klasy poszedłem z takim właśnie w piórniku. Bardzo szybko okazało się, że te wszechobecne "siódemki" są niekończącym się źródłem utrapienia. Najmniejszym problemem było notoryczne odłamywanie się metalowego klipsa. Głównym źródłem kłopotów były wkłady, które na przemian lały, zasychały albo przerywały a olejowy tusz pozostawiał na wszystkim niebieskie plamy praktycznie niemożliwe do usunięcia. Do tego ślizgająca się niczym na maśle kulka sprawiała, że czytelne pisanie stawało się dla siedmiolatków nieosiągalną sztuką. Rodzice wobec moich bazgrołów oraz kolejnych zapaćkanych tuszem ubrań uznali, że kiedy pisali wiecznymi piórami takich problemów nie było i sprawili mi najpierw tego nie działającego zenitha a potem chińskie pióro. Tak się wtedy mówiło "chińskie pióro" - nikt nie wymieniał żadnych marek ani typów, zresztą w sklepach papierniczych nie było specjalnie wyboru. Zapewne z braku wyboru i przypadku, że akurat w pobliskim "papierniku" były akurat takie, stałem się posiadaczem zielonego white feathera 603 oraz butelki atramentu hero blue-black. Byłem trochę rozczarowany, bo inni koledzy i koleżanki z "piórowego klubu" mieli raczej pióra hero, które wydawały mi się bardziej eleganckie ze swoim głęboko wiśniowym kolorem i złotą strzałą przy stalówce. Niemniej po opanowaniu sztuki napełniania systemem aerometrycznym, rutynowego mycia, rozkładania i składania zielone 603 okazało się niezawodne a pisanie stało się jakby łatwiejsze, a nawet przyjemne, podobnie jak zapełnianie tylnych stron zeszytów rozmaitymi rysunkami w szaro-niebieskim kolorze. Działało nawet gdy nawalało w szkole ogrzewanie i siedzieliśmy w klasie w kurtkach i czapkach. Przetrwało rzucanie tornistrem i jazdę w zatłoczonych autobusach. Stalówka zrobiła chyba dobrych kilka setek kilometrów. W 1987 poleciało ze mną samolotem do rodziny we Francji i z powrotem. Napisałem nim egzaminy do liceum, maturę, egzamin wstępny na Politechnikę i używałem jeszcze przez dwa pierwsze lata studiów, kiedy - gdzieś w połowie lat '90 - kupiłem stalowego wing sung z odkrytą stalówką. White feather został wtedy wypłukany z atramentu i wylądował w szufladzie w pudełku z rozmaitymi przyborami papierniczymi. W podstawówce zrobiłem jeszcze przerwę w pisaniu white featherem na NRD-owskie heiko, na szalenie wówczas modne i nowoczesne naboje co na zawsze zniechęciło mnie do piór na naboje - no bo jak? Wkładać do pióra jakiś plastikowy pojemniczek niczym do długopisu? Bez całego rytuału napełniania z kałamarza?! Kilka tygodni temu wyciągnąłem pióro z tego zapomnianego pudełka, niczym Nosferatu z trumny. I okazało się, że gumka jest nadal elastyczna a po napełnieniu atramentem pisze od pierwszego dotknięcia kartki. Nie przerywa. Odłożone na tydzień nie zasycha - zaczyna pisać od razu. Biorąc pod uwagę przez co przeszło wygląda wręcz idealnie: trochę drobnych rysek, parę mikropęknięć na obsadce przy połączeniu z korpusem, trochę wytarta pozłotka na stalówce... Pióro jest bardzo podobne do innych chińskich potomków parkera 51/21. Jest nieco większe i grubsze niż najpopularniejsze modele hero: długość ze skuwką: 140 mm długość bez skuwki: 118 mm długość ze skuwką nałożoną na tył: 146 mm maksymalna średnica korpusu: 11,3 mm waga: 11 g Korpus i obsadka z zielonego plastiku, na połączeniu cienki metalowy pierścień. Skuwka aluminiowa anodowana na złoto wkładana na wcisk. Prosty klips z napisem "WHITE FEATHER". Kryta stalówka z irydową końcówką z fałszywym złoceniem, rozmiar F. System napełniania aerometryczny. Pióro jest bardzo lekkie - moim zdaniem lepiej pisze się ze skuwką założoną na tył pióra co dodaje nieco wagi. Stalówka bardzo sztywna, pisze płynnie z niewielkim oporem, dość sucho. Sprawdza się nawet na kiepskiej jakości papierze. Moim zdaniem, pomimo, że robi dość tandetne wrażenie jest wykonane lepiej niż współczesne hero 320 - lepszy spływak, lepszy gumowy zbiorniczek oraz metalowa nakładka z dźwignią do napełniania. Próbka pisma na zdjęciu napisana atramentem pelikan 4001 Königsblau na papierze podaniowym z lat '80
  15. Dołączyłem o forum z pewnym wahaniem. Co prawda piszę piórem od ponad czterdziestu lat, bo zacząłem w drugiej połowie pierwszej klasy podstawówki. Pióro wieczne cenę zarówno jako narzędzie pisarskie jak i przedmiot techniczny. Ale nie jestem w żadnym wypadku kolekcjonerem czy znawcą piór. Po prostu nimi piszę. Nie przywiązuję specjalnie wagi do prestiżu, nie interesują mnie drogie, ekskluzywne modele. Najwięcej stron zapisałem kilkoma chińskimi potomkami parkera 51 (albo może raczej 21) z systemem aerometrycznym. Ostatnio dostałem w prezencie książkę Aleksandra Mikołajczaka "Design kleksa" i lektura skłoniła mnie po pierwsze do refleksji nad piórem wiecznym jako przedmiotem osadzonym w kulturze a po drugie do przejrzenia zakamarków biurka w poszukiwaniu zapomnianych piór. Poza tym mam wiele innych zainteresowań, między innymi zajmuję się fotografią (bardziej tradycyjną niż cyfrową), fizyką. Jestem fanem tradycyjnej korespondencji.
×
×
  • Utwórz nowe...