Skocz do zawartości

Moje zeszyty, nie tylko Oxford


Kleks

Polecane posty

  • Odpowiedzi 80
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Top Posters In This Topic

A dziękuję. Niestety otwiera się toto z trudem, ale pojedyńczych kartek nie da się inaczej. Ja tak samo zszywam książki, które mają klejony grzbiet i pojedyńcze kartki (swoją drogą jest to strasznie dziadowska metoda) i które się po prostu po jakimś czasie rozlatują. W książkach sprawdza się to znacznie lepiej, bo nie musisz ich przecież otwierać idealnie na płasko. Pokleiłem sobie w ten sposób wszystkie "Tomki" z dawnego Wydawnictwa Śląsk (Myślę, że akurat Ty  Wąsaty, wiesz kto to Tomek Wilmowski) i niektóre "Tygryski". Te drugie były szyte właśnie w ten sposób, tylko że drutem (zwykle dwoma zszywkami). W niektórych drut zardzewiał, więc tego... Musiałem go powyrzucać i zszyć nicią.

Ziemniaczek, no kupić można. Przynajmniej u mnie. W Polsce za to łatwiej chyba dostać już zszyte notatniki. Ja generalnie chciałem pokazać, jako ciekawostkę, sposób na trwałe zebranie luźnych pojedyńczych kartek do kupy. Czasami nie da się inaczej, ale bywa też, że takie "bawienie się" może okazać się zupełnie nieopłacalne.

Edytowano przez Kleks
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Taaa... Tak zwane szczęśliwe zakończenie i chwila nerwów, gdy Tomek chciał już tą "glinę" wyrzucić za burtę. Moja ulubiona część, którą czytam chyba najczęściej, to Tajemnicza wyprawa Tomka. Scena, jak Bosman Nowicki upił Pawłowa, na statku zawsze wywołuje u mnie wesoły rechot. :zdrowie:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak. A dziś zarzucają Szklarskiemu różne rzeczy, że kolaborant, że za komuny też współpracował, wypisują różne głupoty, a przecież to był naprawdę wielki patriota. On tak chętnie pisał o tych zesłaniach, o caracie, o Syberii, bo przecież jego ojciec musiał uciekać do Ameryki, właśnie przed caratem, jako aktywny bojowiec PPSu. Sam Szklarski zresztą urodził się w Chicago. Nie musiał wracać, a wrócił. Walczył w AK i w Powstaniu Warszawskim. A po wojnie zaraz go wsadzili do więzienia. Chyba z zazdrości, bo mało którego pisarza w powojennej Polsce czyta się z równie zapartym tchem. Do dziś! Dlatego ja wciąż czytam "Tomki".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyszło ciekawie, chociaż ja nie lubię takich grubaśnych zeszytów, to pomysł można wykorzystać również do czegoś cieńszego. Tak się zastanawiam, czy gdyby zamiast papieru użyć jakiegoś względnie grubego materiału na grzbiet, to czy zeszyt nie otwierałby się trochę łatwiej?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję wszystkim za uznanie. Alrun, niekoniecznie grubego. Postaram się to (w miarę mojej bardzo skromnej wiedzy na ten temat) wyjaśnić. Najpierw zeszyt po wyjęciu ze ścisków. Jak widać, czerwony papier ładnie się "wprasował" w nitkę i ścieg jest teraz względnie zabezpieczony przed popruciem się.

KxB9gym.jpg

23pDRGj.jpg

Niestety, po otworzeniu widać, że właśnie szycie nie pozwala otworzyć zeszytu całkiem na płasko. Po prostu ta część, pomiędzy ściegiem, a brzegiem kartek, pełni jakby rolę grzbietu. Tak grubego, jak duża jest odległość szycia od brzegu. Jest to około 3 - 4 mm. Można by skrócić do 1 - 2 mm, ale przy tym formacie, przy silnym otwieraniu, całość mogła by się rozlecieć (przedrzeć w tym miejscu). Niestety, w przypadku pojedyńczych kartek, nie ma innego sposobu szycia.

a7b5ACa.jpg

Co innego, gdy szyjemy całe arkusze (W uproszczeniu można to opisać tak, że składamy większe kartki na pół, po kilka i szyjemy w zagięciu), czyli tak, jak powinno być. Wtedy szycie jest na samym brzegu i nic już nie ogranicza otworzenia. No... Prawie nic. Tym czymś jest właśnie sztywność grzbietu, która im mniejsza, tym lepiej. Trzeba jednak pójść na kompromis pomiędzy jego elastycznością, a trwałością książki (zeszytu). Szycie przecież trzeba czymś przykryć, zabezpieczyć. Poniżej szyty zeszyt Oxforda, Możesz Alrun zauważyć, że grzbiet przy otworzeniu poddaje się. Jest lekko wygięty. Gdyby tam była tekturka, nie poddałby się tak łatwo. W tym sposobie szycia, który ja stosuję (do pojedyńczych kartek), nie ma znaczenia, co tam przykleisz, bo rolę grzbietu pełni sam papier między ściegiem, a brzegiem.

NxptieI.jpg

Tak też robi się pełne oprawy książek.

yujvhmd.jpg

Niektórzy jednak decydują się w ogóle nie przykrywać szycia, niczym. Nawet papierem. Wystarczy tylko pociągnąć warstwą kleju...

TJQuWfd.jpg

I zobaczcie, jak się wtedy ładnie otwiera.

oKsp6z6.jpg

Niestety, wielu wydawców, zwłaszcza dawniej, decydowało się na rozwiązanie najtańsze. Tu książeczka cienka (Alrun, zastanawiałaś się właśnie, jak by się to sprawdziło w rzeczach cieńszych), tylko że nikt się nie bawił w szycie jak najbliżej brzegu. Dwie metalowe zszywki, łup, łup, zrobione. W niektórych książeczkach to jest centymetr od brzegu! A przy tej grubości, mogłoby być ze dwa milimetry.

Pl49WAr.jpg

Jedną z moich ulubionych książek, właśnie po dziadowsku sklejoną z pojedyńczych kartek, właśnie tak zszyłem (była tak "zaczytana", że wszystkie kartki w zasadzie leżały luźno w okładce. Mógłbym je równie dobrze nosić w pudełku) i tym razem ścieg jest w odległości 2 mm od brzegu. Jak widać, nie wygląda to najgorzej.

OjWDHGK.jpg

Podkreślam jednak i myślę że taki wniosek można wysnuć ze wszystkiego, co tu pokazałem, że ten sposób stanowczo lepiej nadaje się do książek. No cóż... Następny zeszyt (jak tylko skończę ten) spróbuję zszyć tak blisko brzegu, jak się tylko da. Zobaczymy co z tego wyjdzie :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie problem jest w tym, że to nie może być rozciągliwe. Nici, szczególnie do szycia książek, nie mogą być rozciągliwe, bo wtedy to by się nie trzymało kupy. Efekt by był wtedy podobny do kołonotatnika, gdzie właśnie dziurki (czyli jakby "szycie") są wprawdzie oddalone od brzegu, ale że mogą się przesuwać swobodnie po spirali (odpowiednik rozciągliwej nici), to możesz otworzyć prawie na równo. W historii introligatorswa wielu próbowało obejść ten problem, to znaczy uzyskać taki sposób złączenia luźnych pojedyńczych kartek, żeby można było równocześnie łatwo otwierać i jak dotąd, nie wymyślono nic lepszego, ponad klejenie grzbietu, ewentualnie narzynanie sklejonego grzbietu w poprzek, piłką, na głębokość około 1,5 mm i wklepywanie w te rowki sznurka, na klej. Takie klejenie nie jest jednak wystarczająco mocne, nie mówiąc już o tym, że w narzynanie i wklejanie sznurków, w masowej produkcji się nikt nie bawi. Pewnymi rozwiązaniami jest użycie samego kleju, ale odpowiednio mocnego. Niestety, ten jak jest mocny, to mało elastyczny. Jak elastyczny, to znów słaby i przy mocniejszym otwieraniu wypadają kartki.

Tak na marginesie, spójrz jak wygląda otwarty kalendarz Hobonishi (zdjęcie pożyczyłem ze strony Pióromaniaka). Wszyscy się nim zachwycają, że tak ładnie się otwiera, ale on nie jest klejony z pojedyńczych kartek, tylko ma normalne arkusze, złożone na pół i przeszyte w zagięciu. To powoduje, że miejsce zgięcia przy otwieraniu jest dokładnie w miejscu szycia. A że całe szycie jest przykryte tylko cieniutką warstwą papieru, wygina się jak chce (to widać na zdjęciu)

hh7tQfl.jpg

Ja jeszcze spróbuję (tak jak obiecałem) przeszyć jeden zeszyt, tak gdzieś ze dwa milimetry od brzegu i zobaczymy, czy coś się poprawi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niektóre książki sam bym z ochotą tak potraktował, ale z szyciem jest sporo pracy. Zeszytów i notesów już właściwie tylko nieliczni zszywają... to jeszcze pół biedy, ale najgorsze, że teraz nawet książki przy takich cenach robione są tylko na klej. Czasami jestem zmuszony kupować w twardych oprawach tylko, dlatego że są szyte. A w lżejszych okładkach to już nawet tego nie spotkasz, czasami widzę świetnie zredagowaną graficznie książkę, ale często oprawioną aż smutno się robi.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, alrun napisał:

To prawda. Książki z roku na rok są coraz droższe, a niektóre naprawdę rozpadają się po jednym przeczytaniu.

Lepiej już było ;)  Przy zmniejszających się nakładach nie widzę żadnych optymistycznych perspektyw. Polska to nie Francja czy Czechy. Choć na pewno tzw. mali wydawcy od czasu do czasu uraczą nas dobrze wydaną książką, ale ekonomia robi swoje. Duży, który może, dobrze wydawać nie chce a mały, który chce dobrze wydawać, z powodów ekonomicznych nie może. Ale za lat kilkadziesiąt przyjdą ebooki i zjedzą wszystko a określenie biblioteki przemianuje się w muzeum :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tym ostatnim zdaniem nie do końca się zgodzę. Myślę, że w wielu punktach, nie tylko w czytelnictwie, historia zatacza koło. Ja uważam, że książka się odrodzi, ale będzie dostępna tylko dla pewnej wąskiej grupy pasjonatów. Co do twojej prognozy... Nie będzie ebooków. Po prostu ludzie nie będą czytać. Niczego. Nic nie będzie. Kononowicz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem ludzie nie czytają książek nie dlatego że im się nie chce. Wydaje mi się, że problem leży w tym, że książki powszechnie uważa się za nudne - taka postawa wynika z faktu że w szkole każe się uczniom czytać książki, które mają po kilkaset lat i nie są ani ciekawe, ani napisane w przystępny sposób i, wychodząc ze szkoły wydaje im się że wszystkie książki takie są, dlatego nigdy nie czytają z własnej woli.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to właśnie Ministerstwo Edukacji miało pole do popisu, ustalając listę lektur obowiązkowych dla szkół. Jeśli o mnie chodzi, to uważam że powinno się na nią wprowadzić większość tzw "kryminałów", ewentualnie Bunsha, Łysiaka i może Tyrmanda... O, takie rzeczy! Zresztą... Jak ktoś lubi czytać, to sam znajdzie coś dla siebie. Jak nie lubi, to go nie zmusisz. W ogóle, to uważam, że miłości do książek mogą nauczyć tylko rodzice, nie szkoła.

Edytowano przez Kleks
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, Kleks napisał:

a uważam, że książka się odrodzi, ale będzie dostępna tylko dla pewnej wąskiej grupy pasjonatów

A to nie jest już tak teraz? Nawet biorąc te nieszczęsne raporty statystyczne z BN wychodzi, że zaledwie ~10% ludzi zajrzało do więcej niż kilku książek w roku :)

To ja myślałem, że tylko ja mam jakieś pesymistyczne patrzenie w tym zakresie, a tu widzę Panowie, że można bardziej zgłębić i tak już czarne scenariusze.

2 godziny temu, Aventador13 napisał:

mają po kilkaset lat i nie są ani ciekawe

No jak dla mnie to jest dobra rekomendacja, na tym też polega literatura, żeby spotkać się, zmierzyć z dawnymi kodami kulturowymi, kodami, które tworzą dzisiejszą teraźniejszość. Wszystko jest kwestią prezentacji. Być może to kwestia, że mało znam żyjących pisarzy fikcji, których książki zostały mi na dłużej w pamięci.

 

2 godziny temu, Kleks napisał:

W ogóle, to uważam, że miłości do książek mogą nauczyć tylko rodzice, nie szkoła.

Na pewno pomocni są tacy rodzice, ale życie pisze różne scenariusze i u mnie w rodzinie książki żadnej nie było a literaturą zdemoralizował mnie jeden dobry nauczyciel.

U nas coś niedobrego się dzieje, bo chociażby w tych krajach przytoczonych przeze mnie, nakłady poczytnych i niesztampowych książek są przyzwoite, choćby taki Houellebecq potrafi te 400k ludzi zając lekturą a u nas przy 40k wydawca pęka z dumy, że ma bestsellera. Może się kiedyś doczekamy programu "Biblioteka w każdej miejscowości", orliki i aquaparki są, ale w "magazyny książek" vel biblioteki to jakoś nie chcemy inwestować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.


×
×
  • Utwórz nowe...