Skocz do zawartości

tsyrawe

Użytkownicy
  • Ilość treści

    1742
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez tsyrawe

  1. UWAGA Miło mi, że ktoś jeszcze zagląda do starych wpisów. Ponieważ już dawno temu obrazki z Dropboxa nie działają, spełniam prośbę i powtarzam mój wpis ze zaktualizowanymi linkami do fotek. ------------------------------------------------------- Napisano Maj 13, 2014 (edytowany) Naprawianie mojego pisma, dole i niedole, ups and downs i co z tego wychodzi, czyli Improve Your Handwriting. Ku przestrodze albo ku pocieszeniu serc i dusz (niepotrzebne skreślić) We wrześniu ubiegłego roku, po wielu, wielu latach. kupiłem swoje pierwsze pióro. Wspomniałem już przy paru okazjach, że potrzebowałem pióro do rysowania. Jednak pióro, to więcej niż narzędzie grafika. Biorąc do ręki swoje pierwsze od nie pamiętam, kiedy pióro poczułem żal... taki, jakbym kupił samochód sportowy, konia, czy wyczynowe narty wiedząc, że nie będę na nich jeździł. Od ponad ostatnich dziesięciu lat nie używałem pisma odręcznego do niczego więcej niż podpisów i kilkuwyrazowych notatek. Przestałem pisać, ponieważ nie mogłem dłużej znieść rodzenia potworków. Jeśli nie bylo wyjścia i musiałem, stawiałem duże (kapitaliki), drukowane litery. Jak wiadomo, organ nieużywany więdnie, no i tak moja ręka więdła. Jak do tego mogło dojść? Zanim nauczyłem się pisać, już stukałem na maszynie do pisania. Taki miałem rodzinny dom; maszyna do pisania była narzędziem pracy dla większości domowników. W szkole, jak wiadomo, mali chłopcy nie maja dobrej koordynacji oko–ręka. Sadzą krzaczole, kleksy, bazgroty. Porównałem sobie, jak piszą koleżanki, zobaczyłem co to kaligrafia i odpuściłem sobie. Miałem maszynę do pisania, a później komputer. Teraz robimy szybkie przewinięcie do czasów teraźniejszych. Chciałbym pokazać wam moje pismo sprzed roku, ale to niemożliwe, ponieważ nie istnieje i nie istniało nic takiego. Najpóźniejsze zachowane wzory pochodzą sprzed prawie piętnastu lat. Wtedy jeszcze prowadziłem dziennik; musiałem gdzieś notować swoje pomysły i spostrzeżenia; potrzebowałem ich do zarabiania na szynkę do chleba. Te przykłady wystarczą, moja ręka nie mogła w cudowny sposób poprawić się przez nieużywanie od tamtego czasu. Wrażliwych i wątłego ducha przestrzegam – zakryjcie oczy i przewińcie okno w dół. Tak to wyglądało, kiedy się starałem. A tak, kiedy pisałem normalnie Sami widzicie. Trzeba było się poprawić. Przejrzałem kilka książek na temat. Jako główną prowadzącą wybrałem ”Improve Your Handwriting” Rosemary Sassoon i GSE Briem. Pierwszym krokiem była analiza problemu, dlaczego moje pismo wygląda tak żle. Mogą być różne powody. U siebie zdiagnozowałem niecierpliwość i irytację. Tkwiłem w samonakręcającej się spirali wkurzania i brzydkiego pisania. Wkurzałem się, że źle opiszę, a źle pisałem, bo się wkurzałem. To doprowadzało do niecierpliwości, chciałem jak najkrócej przebywać w towarzystwie swojego pisma; pisałem więc szybciej. Niestety, kiedy celowo zwalniałem, character pisma nie poprawiał się. Lata złego traktowania wykrzywiły litery na trwałe. Książka nakazuje nauczyć się prawidłowego, czytelnego kształtu liter od nowa. Bazą jest italika. Każdą literkę trzeba ćwiczyć od nowa. Miesiące żmudnych ćwiczeń. Jednocześnie trzeba nauczyć się łączenia liter. Pierwsze ćwiczenia I następne. Właśnie łączenia. To pierwszy z powodów, dla którego, moje angielskie pisanie jest dużo lepsze niż polskie. Po angielsku pisze mi sie szybciej i swobodniej. Ręka musi pamięta konkretne sposoby łączenia liter. Drugi powód to to, że w pracy i w dużej części w domu używam języka angielskiego. Także tego... sorry, jakby co. Najzdrowiej, być może, byłoby, gdybym skoncentrował sie na jednej metodzie, ale jedna książka ma to do siebie, że przyciąga dwie, a tamte następne swoje koleżanki. Pomyślałem sobie, że skoro italika ma być tak ważna w mojej resocjalizacji, to nie zaszkodzi uczyć się także jej wersji kaligraficznej. To chyba nie był zły pomysł. Przykłady mojej kaligrafii pominę, ponieważ nie ilustrują problemów pisma codziennego. Gdzieś tak w połowie zainteresowałem się także metodą Palmera. Bardzo utylitarny system skierowany na szybkość, płynność i czytelność pisma. Ta utylitarność i zastosowanie właściwej techniki mnie ujęły i raźno ćwiczyłem kursywę Palmera. Jednak jakby się nie gimnastykować, nie można zarzucić krojowi Palmera urody. Dlatego ten system nie zdobył mojego serca. Palmer to w zasadzie Spencer przystosowany do nowych, szybszych czasów. Krój liter został pozbawiony ozdobników, nieco uproszczony i rozciągnięty tak, aby mógł nadążyć za szybko poruszającą się ręką piszącego. Brakuje mu elegancji, którą ma krój Spencera. I nawet nie mówię tu o wersji ozdobnej, pełnej filigranów i zawijasów, charakteryzującej się zmienną grubością linii. Wystarczy prostsze, codzienne pismo Spencera, takie jakie uczone jest w serii ćwiczeń „System of Practical Spencerian Penmanship”, przedrukowane w naszych czasach przez Mott Media, by zajaśnieć przy tym kopciuchu Palmerze. Palmery i Spencery Postanowiłem zatem wykształcać sobie dwa charaktery pisma, dwie ręce niejako: jeden oparty na italice, a drugi na Spencerze. Ćwiczę kursywę Po pierwszym etapie przywracania ręce pamięci właściwego kształtu liter i ich połączeń, następuje okres układania ich w wyrazy i zdania. Akcja ta przebiega bardzo opornie i niezdarnie. Jednego dnia pismo wygląda „jak cię mogę’, następnego totalna porażka. Mózg, ręka, oko, całe ciało walczyły z nowym reżimem i co chwila stare narzucało się ze swoją nikczemną posturą. To trudny czas, w którym pojawia się zniechęcenie. W diabły to wszystko rzucić! A przecież ja nie miałem za cel pisać jak anioł, chciałem tylko wykształcić lepszy niż dotychczas, czytelny i nieobrzydliwy charakter pisma! Wszystko do kupy Wielką pomocą okazała się kaligrafia: italika i kursywa angielska (copperplate). Kaligrafowanie wychodziło mi lepiej i napawało optymizmem, okazywało się, że można. Następnie, kiedy już swobodnie kleci się zdania, poradnik nakazuje przyspieszyć, pisać szybciej i jeszcze szybciej. Zaobserwować moment, kiedy prędkość dezintegruje pismo. Prędkość jednak ujawnia nasz charakter. Okazuje się, że w pośpiechu zaczynamy zmieniać kształt liter (spiczaste, bardziej okrągłe, mniej pochyłe, bardziej pochyłe itp.) i tworzymy ich nowe połączenia. Analiza powstałych elementów, świadome zaadaptowanie tych, które nam odpowiadają i nie psują czytelności pomoże w ostatecznym wyksztalceniu (naprawie) swojego własnego charakteru pisma. Oczywiście następuje po tym nieskończone mnóstwo ćwiczeń i utrwalanie nowego charakteru. W jakim miejscu jestem teraz? Gdzieś tak w środku procesu, optymistycznie sądząc. Wydaje się, że całkiem swobodnie czuję się z moją wersją zrodzoną z italiki. Wersja oparta na Spencerze zmierza w dobrym kierunku, ale mam jeszcze dużo do zrobienia. Szczególnie pisanie po polsku sprawia problemy. Wspomniałem wcześniej o wadze połączeń między literami. W „italice” unikam większości z nich, ale w kursywie polskie zbitki takie jak „rz, sz, cz” i odmienny kształt litery „z”, nie pomagają mi w utrzymaniu rytmu i ciągłości w wyrazach. Spencerowska kursywa podoba mi się z jej elegancją i pewną staroświeckością. Lubię listy zakupów nią spisane, a notatki, nawet napisane ołówkiem, emanują spokojem i urokiem. Muszę, więc, dalej nad nią pracować; a to oznacza codzienne pisanie. Tak piszę już całkiem swobodnie z normalną, nieoszałamiającą prędkością. Pelikan Cognac, stub spiłowany do 1 mm. Cieńsza stalówka. Pelikan 140 OF Kursywa. Pilot Justus 95. Zbliżenie Całkiem szybko, ołówkiem po polsku. A tutaj MB 146 na cieniutkim papierze Midori. Kiedy przygotowywałem ten post, przyszło mi do głowy, żeby wziąć doi ręki pióro o zupełnie innym charakterze, z bardzo elastyczną stalówką, i napisać nim płynnie, bez zastanowienia się nad tym jak piszę. Pozwolić ręce, która przeszła kilkumiesięczny dryl, pozwolić zdecydować. Hm... Przyjrzałem się wynikowi eksperymentu, popracowałem chwilę i mam coś takiego: Namiki Falcon + ekstra fleks
  2. Dla mnie jest to jedno z najładniejszych piór. Ciszę się, że posiadam wersje czarną i w kolorze kości słoniowej.
  3. Mam oba w paru wersjach. Chociaż cenię sobie Pelikana, to jednak Charleston podoba mi się bardziej. Lubię nim pisać. Weź pod uwagę, że Charleston ma mniejszą stalówkę; trochę inaczej się ją czuje.
  4. Nowy niebieski? Niemtrzeba mnie długo namawiać. Już pędzę do sklepu.
  5. Nie mogę przestać używać Caplessa ze stubem. Co zrobić? To może przekształcić się w nawyk. Co z innymi piórami? Może powinienem narzucić sobie twardy reżim -- pięć minut dziennie dla innego pióra. Lubię je, ale nie lubie sobie narzucać. Jak żyć?
  6. Wszystkie trzy moje Piloty potrafią się zesikać. Pelikany nie, ale tylko jeden jest w miarę nowy.
  7. Cienkopis z Kraju Kwaśnej Wiśni, ale mój podajae atrament w wystarczającej ilości.
  8. Odpychanie jest dobre. Nie ma przyciągania bez odpychania. Trzecia zasada dynamiki. Na przyklad mnie przyciąga
  9. No ładnie, ładnie. Szczegolnie ta akwamaryna. Na pewno się na nią szarpnę. Nad piórkiem pomyślę, poczekam na okazję.
  10. Musi chlać. Prawa fizyki i czegoś tam jeszcze. Nie bądź za hojny. Stalówki nie trwają wiecznie.
  11. No, to teraz będę ciekawy twoich doświadczeń za czas jakiś.
  12. Dobra stalówka z pewnością pomaga. Wiem coś o tym. Mnie każda pomoc się przyda.
  13. Jakiś, dawny czas temu, kupiłem Pilota Capless. Kupiłem, ponieważ spodobał mi się i chociaż myślałem, że podobne pióra nie są w moim guście, nie mogłem mu się oprzeć. Może częściowo dlatego, że mam słabość do safety pens, a Capless bardzo je przypomina. Niestety, popełniłem błąd i zamówiłem go ze zlatką F. Japońskie F jest właściwym rozmiarem, jeśli ktoś lubi robić notatki na biletach tramwajowych i znaczkach pocztowych. Źle rozpoznałem swoje potrzeby i pióro leżało bezczynnie w ciemnej norze wielkiego piórnika. Nie zapomniałem jednak o nim i zawsze łakomie zerkałem na inne rozmiary zaltek Caplessa. Powstrzymywały mnie ceny przesyłki. Kiedy w tym roku znajoma wybierała się do domu na święto Dziękczynienia, poleciałem na stronę nibsów i zamowiłem nowy wkład do pióra ze zlatką przerobioną przez samego Johna Mottishawa na stuba italic. Pilot wprawdzie zapowiedział fabrycznego stuba, ale ten był jeszcze niedostepny. Stub przybył i... WOW, czyli Łoooo! Niesamowity. Od razu nasunęła mi sie analogia ze zlatkami z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Z jednej strony italika, az drugiej przyjemna elastyczność (choć nie ekstremalna) pozwalająca na wyraźne różnicowanie kreski. I to w nowoczesnym piórze. Znakomita zlatka to italiki i freestyle, warta każdego centa. Co za ulga.
×
×
  • Utwórz nowe...