Stereotypy!
Po pierwsze: na ryby płynę łódką, a nie stoję w szuwarach.
Po drugie: wypływam po śniadaniu i dobrej porannej kawce w otoczeniu rodziny, jak już dzień dobrze wstanie.
Po trzecie: często towarzyszy mi małżonka, która też łowi (ale robaków nie nakłada na haczyk i nie zdejmuje ryb z haczyka).
Po czwarte: nie chodzi o to, żeby złowić, tylko łowić. Jak się coś złowi, to jest to miły dodatek (nawet bardzo miły).
Siedzisz sobie na łódce, wokół cisza, zielono, słoneczko świeci, nikt od ciebie nic nie chce, telefony nie dzwonią, szef nie wzywa na dywan, koledzy i klienci nie mają głupich pytań, nigdzie nie musisz się spieszyć. Patrzysz sobie na spławik, czasem przełożysz wędkę, czasem spławik drgnie i wtedy trzeba się skupić, czasem dorzucisz zanętę. A obok przepłyną sobie łyski albo perkozy, albo łabędzie, czy inne kaczki. Perkoz sobie zanurkuje i zgadujesz, gdzie wypłynie. O to właśnie chodzi