Niestety ten atrament to dla mnie jeden wielki zawód.
Wlałam ten atrament do mojego ulubionego pióra, którym piszę praktycznie codziennie (parker, stalówka F), które charakteryzuje się mokrą, maślaną stalówką. I trzeba przyznać, że moje obawy były dużo na wyrost — atrament płynnie gładko, żadnego zatykania, żadnych przestojów, rusza od razu, jakby w ogóle tych drobinek nie było. Natomiast efekt wizualny, to jest... dyskusyjny i to dość mocno.
Wybrano złoty pył, który do czarno-szarego koloru wygląda tak sobie — niby miła poświata, ale zupełnie inna tonacja. Największy problem jest w tym, że dystrybucja drobinek jest mocno losowa. Kiedy zaczynam pisać słowo, litery są czarno-złociste, a później trzeba siedzieć niemalże z lupą, żeby dostrzec jakąkolwiek drobinkę. Najkorzystniej dla tego atramentu, kiedy pióro „stoi” stalówką do dołu. W innym przypadku wystarczy parę sekund, aby pył opadł na dno tłoczka-naboju i przed użyciem należy piórem wstrząsnąć, inaczej nie będzie ani drobinki.
Do cienkich stalówek ten atrament zupełnie się nie nadaje, nawet F - M to takie kiepskie dla niego wielkości. Wypróbowała go na piórku do kaligrafii (ściętej stalówce 1.1) i muszę powiedzieć, że dopiero tam wyszło prawdziwe lśnienie. Tylko że to piórko ciągnie atrament jak trabant paliwo i trzeba nim pisać odrobinę wolniej niż zwykłym, ze względu na rodzaj stalówki.
Zatem atrament zdecydowanie na specjalne okazje, bo tak do codziennego użycia, to się nie sprawdza — będzie wyglądało jak zwykły szary atrament, z ładnym cieniowaniem, ale nic porywającego.
A i ciekawostka na koniec, przy moim teście na stalówce 1.1 pierwszy efekt lśnienia był niesamowity, ale zauważyłam, że raptem parę dni później tych drobinek było tak, jakby mniej. W pierwszej chwili uznałam, że może się starły, ale nie widać żadnych smug na przylegającej kartce. Mam wrażenie, że papier „pożarł” złoty pył, choć był to papier Oxford, czyli jednak nie najgorszy. Może na innych mniej chłonnych papierach atrament zachowałby się lepiej.