Wstęp (dla tych, którym się nudzi):
Jak to zwykle w bajkach bywa...
Dawno, dawno temu była sobie mała dziewczynka, która chodziła sobie do szkoły podstawowej, gdzie pisać ją piórem uczono. Nie należała do słynnego grona Kaligrafów, więc z niecierpliwością czekała na ów magiczny moment, kiedy w jej dłoni pojawi się długopis - narzędzie pożądane, świadczące (po uprzednim zezwoleniu ciała pedagogicznego) o możliwości założenia prestiżowego kajeciku w jedną linię - mówiąc krótko - istny atrybut młodocianej,,dojrzałości''. Czas mijał w najlepsze, więc nie ma co się dziwić, że nasza bohaterka osiągnęła swój cel. Czy to aby koniec historii? Jak się zapewne domyślacie - nie. Wczesne lata nastoletnie przyniosły dla niej zupełnie nieoczekiwaną niespodziankę - starą obsadkę z powykrzywianymi Redisówkami, wygrzebaną gdzieś z ciemnych zakamarków własnego domu. W jednej chwili wspomnienia odżyły, gdy delikatnie maczając jedną z najcieńszych ostałych stalówek kreśliła niezgrabne linie i zawijasy. Tak, od tej chwili nic nie miało pozostać takie samo, mimo iż prosty zestaw kreślarski powrócił do szafki ojca, a marzenia o własnym piórku zatarły się w szarej rzeczywistości. Miesiące mijały, a tymczasem, niczego nieświadoma dziewczyna zdążyła nam znowu podrosnąć. Poproszona przez matkę o zrobienie zakupów w pobliskim papierniczym, ujrzała na wystawie sklepowej malutkie piórko w pandy. Było w nim coś innego, wyróżniającego je spośród znanych modeli dla dzieciaków. Niska cena wręcz prosiła się o zakup przedmiotu. - W sumie.. Dlaczego by się nie pobawić i nie powspominać starych, dobrych czasów? - pomyślała szybko nowa właścicielka chińczyka/japońca z kategorii no-name. Oto właśnie początek wspaniałej przygody, która przyprowadziła mnie aż tutaj. Inne rzeczy, których nie musicie o mnie wiedzieć:
w dzieciństwie miałam sporo szkolnych piór, ale w pamięć zapadł mi najbardziej czerwony Pelikan,
Hińczyk/Japoniec ze wstępu służył mi aż do naturalnej śmierci, przez niego mam manię cienkiej kreski,
tak, miałam ze dwa Zenithy Omega (oba z serii Metalic) i się ich nie wstydzę. Dobre woły robocze, gdyby nie fakt, że grubo pisały i trochę lały w skali subiektywnych, niecnych standardów,
moje dłonie zmęczyły również trzy Herby 330 - tylko jeden egzemplarz się nadawał, a i on szybko pożegnał się ze służbą, gdyż atrament z niego samoistnie wyparowywał po kilku dniach nieużytku,
nie lubię Parkerów, jednak nie przeszkodziło mi to w posiadaniu trzech egzemplarzy Vectora. Cóż za masochizm...,
z tęsknoty za cieniutką linią kupiłam zaadoptowałam Hero 300, bo po co inwestować w porządniejszego Jinhao, Baoera albo chociaż Wing-Sunga? Na nieszczęście trafił się wadliwy egzemplarz...
wspominałam, że Parkery nie są moją miłością? Aktualnie jedynym piórem, jakie mam jest... Parker IM. O dziwo, uwielbiam nim rysować i tylko rysować. Pisać niet, niet i jeszcze raz niet,
wracając do Parkera IM => fantastycznie skarmia się na nim czarną smołę - atrament Hero. Kolorowe Pelikany zostawiam dla,,bardziej godnych" modeli,
dysponowałam niegdyś własną obsadką i redisówkami, które wydałam, ponieważ lubię pisać ciągiem...,
... co oznacza, iż otrzymana na urodziny Zebra G musi poczekać na,,dawcę" organów pracującego pod tłoczkiem lub nabojami,
od czasu do czasu bazgrolę szklaną maczanką rodem z AliExpress,
powyższe forum czytałam jeszcze w starej odsłonie (dinozaur ze mnie),
Dlaczego tu jestem?
Nadszedł czas na zmiany. Pora pożegnać się z tandetnymi budżetówkami i wejść na wyższy poziom. A kto mi w tym pomoże, jeśli nie WY?