Skocz do zawartości

Iwan Iwanowicz

Użytkownicy
  • Ilość treści

    141
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Iwan Iwanowicz

  1. Dzięki. W sumie szkoda, że producent na tym przyoszczędził, taki wykręcany moduł to bardzo wygodna sprawa, jeśli lubi się ktoś bawić różnymi typami stalówek.
  2. Fajny, ale myślę, że swoje możliwości pokaże dopiero w jakimś mokrym fleksie.
  3. Choć jestem zapalonym czytelnikiem wszelkich piórowych nowinek, o firmie Toucan nic wcześniej nie słyszałem. Tym większy był mój entuzjazm, kiedy to już przyszedł czas zalać Umbrą jakieś pióro (nomen omen - Safari w wykończeniu umbra mat) i rozpocząć testy. Atrament nie sprawiał problemów z przepływem, ale nie jest też w czołówce najprzyjemniejszych ślizgaczy. Myślę, że nie sprawdzi się on w cieńszych stalówkach. Czas wysychania uważam za dobry, a suchy tekst nie smuży. Pióro odstawione na trzy minuty bez skuwki startuje od przyłożenia. Umber na słabych papierach delikatnie strzępił i prześwitywał. Za nic nie chciał jednak przebić. Kolor to spokojny, zimny brąz. Nie jest potężnie nasycony, cieniowanie jest zauważalne, ale nie zwala z nóg. Umber jest praktyczny i czytelny w każdych warunkach oświetleniowych. Ja go polubiłem. Jako produkt alternatywny mogę wskazać Sepię Rohrera und Klingnera. Miałem kiedyś i jest to płyn w podobnym klimacie, a chyba nawet odrobinę bardziej "wyrazisty". Z drugiej strony, jakże wspaniałe musi nas ogarniać uczucie, kiedy patrzymy na ten prześliczny słoiczek z tukanem i myślimy o tym, jakież to egzotyczne dobro mamy przed sobą... a wszystko za cenę Diamine. Tak, że jeśli kiedyś byłoby jakieś zamówienie kolektywne, to ja bym się pisał. Papier ksero. Siermiężny notatnik. Kalendarz. Najzwyklejszy zeszyt. Zeszyt Herlitz. Oxford.
  4. Taki żywy, naturalny mosiądz robi wrażenie. A żeby już nie mnożyć wątków, to skoro jesteśmy przy Kaweco i stalówkach, pozwolę sobie zadać jedno pytanie. Czy w najtańszych, plastikowych Sportach tę plastikową tuleję, do której wsuwa się stalówkę i spływak również można wykręcić z sekcji?
  5. Dzięki wielkie. Tak też przypuszczałem, ale na ekranie komputera trudno mi było dopasować coś z tychże ponurych zieleni.
  6. Spodobały mi się: Midnight Green (no właśnie, jak się skubaniec nazywa na rynek polski?) i Brązowo Różowy. Oba ciekawe i przyjemne w użytkowaniu. Moje serce skradła jednak Szara Śliwka. W zasadzie na każdym polu. Praktyczny, niejaskrawy, a równocześnie niebanalny kolor o znakomitych właściwościach. A niestety została mi już tylko połóweczka naboju...
  7. Solferino wlałem do znanego i lubianego Jinhao 992. Spod stalówki wypłynęła bardzo intensywna magenta o, jak się okazało, znakomitych właściwościach. Ziarno ślizgało się po papierze jak po lodowisku, atrament zawsze nadążał i był w takiej ilości, w jakiej był potrzebny. Pozytywnie zaskakuje również czas wysychania oraz fakt, że trzeba się postarać, by z napisanego tekstu wydobyć smugi, co przy tak nasyconym atramencie nie jest wcale oczywiste. Pióro pozostawione na trzy minuty bez skuwki startuje od przyłożenia. Niestety, na słabszej jakości papierach Solferino strzępi, prześwituje i przebija. Patrząc na pozostałe zalety tego płynu, myślę jednak, że można mu to wybaczyć. Co do wrażeń estetycznych, tak jak wspomniałem, ja Solferino określiłbym jako magentę. Kolor jest optymistyczny, wesoły, intensywny. Mnie się absolutnie nie podoba, jest paskudny. Ale obiektywnie na sprawę patrząc, to świetny atrament, który jeśli tylko trafi w czyjeś gusta, na pewno sprawi mnóstwo przyjemności. Jeśli patrzące ze zdjęć Solferino skradło Twoje serce, nie wahaj się. Papier ksero. Siermiężny notatnik. Zeszyt marki zeszyt. Zeszyt Herlitz. Kalendarz. Oxford. Atrament raczej spektakularnie nie cieniuje. Za to błyszczy. I to jak!
  8. Jak ja lubię, gdy ludzie myślą, kombinują i robią. Super wyszło.
  9. W tym tygodniu mieliśmy do czynienia z pewną ponurą purpurą (ponurą purpurą, jak to cudownie brzmi!). Tyrian Purple, bo o niej mowa, wlałem tym razem do najbardziej obiektywnego ze wszystkich posiadanych piór, czyli do Lamy Safari ze stalówką tęgości średniej. Atrament nie miał wyraźnych problemów z nawilżaniem ziarna, ale nie wypływał też spod stalówki tak ochoczo, jak np. Herbiny, czy KWZty, z którymi miałem do czynienia. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że piórem skąpiącym atramentu zalanym tyryjską mogłoby się pisać nieprzyjemnie. Czas wysychania stoi na niezłym poziomie, suchy tekst nie smuży. Tyrian Purple praktycznie w ogóle nie prześwituje i nie strzępi, o przebijaniu nie ma mowy. Pióro pozostawione na kilka minut bez skuwki startuje od przyłożenia. Co do wrażeń wizualnych, tyryjska to stonowana, zszarzała purpura. Cieniuje w przyjemny dla oka sposób. Jest też czytelna i praktyczna. Niektórym będzie brakowało u niej nasycenia, ale ja lubię takie ponuraki i mnie przypadła do gustu. Rzecz w tym, że na przykład Pył Księżycowy Herbina bije ją na głowę, jeśli chodzi o właściwości i, moim zdaniem, jest ładniejszy. Niemniej, atrament majątku nie kosztuje i nie wykluczam, że jak kiedyś za nią zatęsknię, to nie odmówię sobie w szufladzie całej flaszki. Papier ksero. Notatnik krzyczący "nie dotykaj mnie stalówką!". Przypadkowo spotkany zeszyt. Zeszyt Herlitz. Oxford. Mała kolekcja depresyjnych fioleto-purpur.
  10. Fajny jest, gratuluję nabytku. Moim zdaniem te skuwki starszego typu wyglądają zgrabniej. No i pozłota nie schodzi, co też świadczy o lepszej jakości M200 sprzed lat.
  11. Tak patrzę teraz, to bardzo trudno uchwycić ten kolor na zdjęciach. U każdego wyszedł trochę inaczej.
  12. Jeśli ktoś "pojechałby mi" to, rzeczywiście, mogłoby zrobić mi się przykro. Jeśli ktoś by powiedział, że pióro przeze mnie opisane uważa za brzydkie, to wręcz przeciwnie - cieszyłbym się że pokazałem przedmiot mogący wywoływać różne emocje i tym samym prowadzić ewentualnie do jakiejś dalszej wymiany zdań, czy przedstawienia swoich stanowisk. I na tym właśnie polega różnica. Jeśli komukolwiek tutaj pojechałem to pióru. Temu pióru. W żadnym wypadku autorowi recenzji, jednak jak już mówiłem, jeśli rykoszetem uraziłem przy tym jakąś osobę, to biję się w pierś i przepraszam.
  13. Dlaczego mamy się odnosić tylko do recenzji? Ja uważam, że dyskusji podlega również (a może nawet przede wszystkim) produkt. Jeżeli mój post ukazał mnie jako osobę pozbawioną kultury, to przepraszam. Odniosłem się tylko i wyłącznie do opisywanego przedmiotu i może zrobiłem to zbyt grubiańsko, ale wydawało mi się że to, co napisałem jest zrozumiałe. W żadnym razie nie atakowałem tym pracy tow. @Pawel., jaką jest naprawdę świetna recenzja.
  14. Matowo-srebrna sekcja, ten kołnierz dookoła stalówki, a do tego złote wykończenie... koszmar.
  15. Szkoda, że nie nadąża z właściwościami, bo na zdjęciach mnie się akurat podoba. Dzięki za recenzję!
  16. Pierwsze skojarzenie, gdy tylko Canyon Rust wypłynął spod stalówki na czystą kartkę papieru to... Jamnik. Taki typowy jamnik. Mam duży sentyment do tej rasy psów, a i kolor jako atrament bardzo mi odpowiada. W zależności od papieru i światła balansuje między brązem, a czerwienią. Podobnie u psa. Tato zawsze mówił, że nasza suczka jest ruda. A mama, że brązowa. Albo na odwrót. Już nie pamiętam. Monteverde ponoć pomajstrowało przy recepturze swoich atramentów. Teraz są one ITF formuła, czy jakoś tak i, teoretycznie, mają mieć nienaganny przepływ. I powiem Wam, że mam tutaj pewnie wątpliwości do do skuteczności tego patentu. Canyonem miałem zakropione Kaweco Sport ze stalówką M i przepływ najczęściej był rzeczywiście znakomity, ziarno ślizgało się jak po lodzie i w ogóle tylko cmokać i ciamkać. Ale... zdarzyło mi się kilka razy, że atramentu zaczynało nagle spływać za dużo (wtedy wystarczało piórko na chwilę odstawić), albo wręcz przeciwnie - Sport dostawał lekkich suchot. Myślę, że może to być kwestią tego, iż inkaust wlałem bezpośrednio do korpusu. Niestety, nie sprawdzę już właściwości w innym piórze, bo przez ten tydzień zdążyłem już niemalże całą próbkę wypisać. I zrobiłem to z przyjemnością, bo pomijając te nieliczne incydenty, Canyon Rust to naprawdę fajny atrament. Jest dobrze nasycony, czytelny i praktyczny. Cieniowanie delikatne - tutaj mogłoby być ciekawiej. Ale w sumie podoba mi się. Nie wyłazi na stalówkę. Strzępi i prześwituje minimalnie i tylko na podłych papierach. Pióro nim napełnione jest w stanie wytrzymać do trzech minut bez nałożonej skuwki. Czas wysychania - dobry. Może delikatnie smużyć pod wilgotną dłonią, ale nie jest to uciążliwe. Papier ksero. Notatnik o betonowych kartkach. Zeszyt Herlitz. Przypadkowy zeszyt. Zeszyt Oxford. Generalnie można by podsumować test słowami, że atrament jest wart zakupu. Ale jest coś, o czym powinniście wiedzieć. Przepraszam, to będzie bolesne. Tak właśnie wypada MONTEVERDE RDZEWIEJĄCY KANION ITF FORMULA POŻERACZ INNYCH INKAUSTÓW w porównaniu z dostępnym w większości papierniczych brązem Sheaffer Skript. Niestety ten drugi już zużyłem, stąd nie zrobię idealnego zestawienia, ale wierzcie mi - jeśliby wlać oba atramenty do tych samych piór, bardzo trudno byłoby je rozróżnić. Do tego brązowemu Sheafferowi również trudno cokolwiek zarzucić, jeśli chodzi o właściwości. Oczywiście nie zmienia to faktu, że atramenty Monteverde są niedrogie, a Canyon Rust bardzo fajny, ale...
  17. Przepraszam za poślizg. Korzystając z rad, które padły w burzliwej dyskusji na temat zdjęć, zrobiłem co mogłem, by moje wyglądały zjadliwie. Ale przejdźmy już do meritum. Czerwony nr 1 to najmniej popularny atrament KWZ. Czym sobie na to zasłużył? Prawdę powiedziawszy, chyba tym, że po prostu jest czerwony. Nabiłem numerem jeden Watermana Hemisphere uzbrojonego w stalówkę M i przystąpiłem do testowania. Pierwszą rzeczą, jaka mnie mnie uderzyła, był zapach. Miły i zaskakująco intensywny zapach wanilii, który utrzymywał się nawet na kartce zapisanej kilka dni temu. Niby nic, a jednak człowiekowi od razu robi się cieplej na serduszku, gdy otworzy takie pachnące pióro. Oprócz tego atrament cechuje bardzo dobry przepływ i smarowanie stalówki. Nawet Waterman, za którym nie przepadam, na czas testów śmigał po papierze jak dziki. Czerwonemu nr 1 zdarzało się wypełzać na stalówkę. Raczej nie należy też oczekiwać, żeby po kilkuminutowej przerwie wystartował od przyłożenia. Strzępił i prześwitywał minimalnie i tylko na słabej jakości papierach. Czas wysychania nie jest może oszałamiający, ale ja osobiście nie czułem związanego z nim dyskomfortu. No i, co ważne, suchy tekst nie smuży. Czerwony numer 1 to atrament jest nieźle nasycony, ale też nie oczoubijny. Cieniuje bardzo delikatnie. Mojego serca nie skradł, myślę że można znaleźć ciekawsze czerwienie, ale jeśli komuś się podoba, mogę go z czystym sumieniem polecić. Papier ksero. Strzępienie doprawdy minimalne. Zeszyt Herlitz. Zeszyt przypadkowy. Oxford. I bliżej... I plama. Niestety, podobnie jak w przypadku testowanego wcześniej Private Reserve, jest to atrament, który w dużej ilości nigdy do końca nie wysycha. Na powierzchni plamy mamy raczej już wieczną lepką powłoczkę. Ale wygląda fajnie.
  18. O, widzisz, ja szukałem i nie mogłem znaleźć. Bardzo Ci dziękuję. Pora ożywić chyba jedyny długopis, który przedstawia dla mnie jakąś wartość - Zenita 4.
  19. A propos długopisów Hero. Wie ktoś może czy w ogóle można do tego dostać ten charakterystyczny wkład z kwadratowym przekrojem blokującym całość w sekcji?
  20. Ja również po zaliczeniu kilku spotkań piórarzy jestem tym piórem zauroczony. Szkoda tylko, że stalówka SM jest tak trudno dostępna.
  21. Rzeczywiście, nazwa bardzo trafna. Na niektórych zdjęciach atrament zdaje się podszywać pod ołówek.
  22. Słuchajcie, tragedia się wydarzyła. Dzisiaj przypadkowo unicestwiłem zdjęcia na Imgurze, a ponieważ nie mam już możliwości edycji mojego posta, wstawiam go jeszcze raz, a szanowną moderację proszę o usunięcie dubla. Jak tylko zobaczyłem Earl Grey na liście Kolorowego Zawrotu Głowy, bardzo się ucieszyłem. Lubię kolory mroczne i ponure, a ten atrament prasę miał dobrą i jeszcze jakieś ciekawe połyski miał oferować, odchylenia w stronę tego, czy tamtego, w każdym razie nie szarego, co czyniło go ciekawym. I nie ukrywam, że nieco się rozczarowałem. Atrament ot taki, szary, w sumie nawet ładny. Nie jest zbyt mocno nasycony, taki raczej spokojny. Czytelny, delikatnie, acz przyjemnie dla oka cieniujący. Spisywał się też niby nieźle. Strzępienie, prześwitywanie i punktowe przebijanie ukazywało się jedynie na papierach marnej jakości i nie było na tyle silne, by psuło komfort codziennego użytkowania. Na plus można też zaliczyć naprawdę dobry czas wysychania i fakt, że po wyschnięciu atrament nie zostawia smug. A dalej... dalej było już gorzej. Grey jest mokry, nawet można powiedzieć - wodnisty. Mimo to, stalówka pod którą przepływa, nie ślizga się zbyt chętnie po papierze. Po prostu czuć ziarno, które nie nie jest odpowiednio "smarowane". Bardzo ujmuje to przyjemności obcowania z tym płynem. To pierwszy szary atrament, który użytkowałem. I nawet chyba raz na jakiś czas mógłbym do tego koloru wrócić. Ale raczej nie go Earl Greya. Nawet na papierze ksero strzępienie nie było uciążliwe. Jako plama wygląda intrygująco...
×
×
  • Utwórz nowe...