Skocz do zawartości

Przeszukaj forum

Pokazywanie wyników dla tagów 'Garaż Alveryna'.

  • Szukaj wg tagów

    Wpisz tagi, oddzielając przecinkami.
  • Szukaj wg autora

Typ zawartości


Blogi

Brak wyników do wyświetlenia.

Forum

  • Witamy na Pióra Wieczne Forum
    • Regulamin Forum
    • Misja Forum
    • Przedstaw się
  • Z życia PWF
    • Aktualności
    • Atrament forumowy 2018
  • Wybór pióra wiecznego
    • Wybór i zakup pióra wiecznego
  • Forum o piórach wiecznych
    • Pióra wieczne i akcesoria
    • Historia piór wiecznych
    • Atramenty
    • Papiery i notatniki
    • Galeria
  • Pracownia naprawy i konserwacji
    • Naprawa piór wiecznych
  • Forum o długopisach i ołówkach
    • Długopisy
    • Ołówki i inne przybory piśmiennicze
  • Recenzje
    • Recenzje piór wiecznych
    • Recenzje atramentów
    • Recenzje akcesoriów piśmienniczych
  • Książki o piórach wiecznych i kaligrafii
    • Książki o piórach wiecznych i kaligrafii - recenzje
  • PWF dla sztuki
    • Kaligrafia
    • Pracownia artystyczna
  • Agora
    • Targowisko PWF
    • Co w trawie piszczy?
    • Kawiarenka
  • Rynek piór wiecznych
    • Obserwator aukcji
    • Łowcy okazji
    • Oferty firm
  • Prezentacje
    • Prezentacje, katalogi i inne materiały informacyjne
  • Opinie o sklepach

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Rozpocznij

    Koniec


Ostatnia aktualizacja

  • Rozpocznij

    Koniec


Filtruj po ilości...

Data dołączenia

  • Rozpocznij

    Koniec


Grupa


WWW


Facebook


Instagram


Twitter


Snapchat


Skąd jesteś?


Zainteresowania

  1. Trafiła się okazja, aby usystematyzować wiedzę na temat nomenklatury serwisowej firmy Montblanc. Poniżej przedstawiam efekt dociekań. Określenia elementów pióra można traktować jako oficjalne. Części skuwki nazwałem w oparciu o terminologię przewijającą się na FPN i w Zatoce; jeśli będzie jeszcze taka możliwość, uzupełnię o zweryfikowane nazewnictwo. Propozycje polskich odpowiedników*: - body - korpus, - fore part** - część przednia, sekcja, - feeder case - wewnętrzna sekcja, kołnierz, - feeder - spływak, - nib - stalówka, - cone - pokrętło (tłoka), - spindle - trzpień, śruba tłoka, - screw - łącznik, obudowa tłoka, - ring - pierścień, - spiral piston - tłok***, spirala tłoka****, tuleja tłoka, - piston - uszczelka tłoka, - upper barrel - korpus skuwki, - clip - klips, - head/cap top - szczyt/główka/zwieńczenie skuwki. * Nie mylić z tłumaczeniem. ** Odnosi się do wersji pióra, w których jest demontowalna. *** Odwrócenie terminologii - "spiralny tłok" brzmi w moim odczuciu odrobinę głupio. **** Też nie wygląda zbyt mądrze, ale zawsze to jakaś alternatywa.
  2. Na początku będzie historia. Wylicytowałem uszkodzone pióro. Koniec historii. ... Racja, to nie może być koniec. Koniec powinien się znajdować gdzieś niżej. Kupiłem uszkodzonego Montblanca 146. Deklaratywnie: wersja z „końca lat 40”. W rzeczywistości: lata 70/80. Objawy: - urwane pokrętło tłoka, - lekko pogięte skrzydełko stalówki. W zamian było tanio. Zapłaciłem jak za dwa albo trzy Sheaffery Imperiale, ale czy potrzebny mi kolejny Imperial? . Zachęcony przez jednego z Forumowiczów, zaniosłem pióro do salonu Montblanca, na „osobistą wizytę” u serwisanta (środowe dyżury na Nowym Świecie ). Chciałem, żeby serwis naprawił złamany tłok i profesjonalnie wyjął stalówkę. Jedynie wyjął, bo postanowiłem sam ją sobie wyprostować, a już pod żadnym pozorem nie chciałem jej wymieniać na nową. Po mrożących krew w żyłach perturbacjach (w tle przewinął się motyw pękniętej obsadki) pióro powędrowało w całości do serwisu. Po tygodniu (we wtorek) wróciło kompletne, choć zdemontowane - zgodnie z moim życzeniem. „Pożyczyłem” sobie stalówkę na jeden dzień i przepuściłem przez „Garaż”. Nazajutrz stawiłem się na kolejne spotkanie z serwisantem, który poskładał mi Majstersztyka w jedną, funkcjonalno-estetyczno-fetyszystyczną całość. Wydaje mi się, że pióro wróciło czystsze, niż pojechało. Cała naprawa kosztowała około 1/3 ceny zakupu samego pióra, czyli równowartość kolejnego Imperiala. Warto było. Ciekawostka: pióro zostało przyjęte do naprawy pod nazwą „LeGrand”. Tym razem to już naprawdę koniec tego przydługiego wstępu i początek przykrótkiej recenzji. Przyjrzyjmy się temu z bliska. Może jednak z trochę mniej bliska... Etui dostałem kiedyś w komplecie z jakimś średnio połamanym „tańszym” MB (nawet już nie pamiętam, z którym, ale jednym z tych chudych). Mniej więcej pasuje. Sprzęt ma wymiary podobne do Viscontiego Van Gogha Maxi (a raczej to Van Gogh Maxi ma wymiary podobne do 146... whatever). Jak na tę wielkość jest dość lekki. Wprawdzie korpus to jeszcze nie precious, ale już resin. Czyli, jak mawiają poganie, plastik, dociążony na końcu przez częściowo mosiężny mechanizm tłoka. Całość to klasyka piórowej elegancji, powielana w tysiącach podróbek i naśladownictw. Przez to Mojej Lubej kojarzy się z długopisami reklamowymi. Coś w tym jest... Stalówka przeszła przez moje garażowe egzorcyzmy, więc trudno mi zgadywać, jaka była pierwotnie. Nie znam też oryginalnego rozmiaru, ale wygląda na jakieś F/M. Odrobinę sprężysta, złota (18K), jednokolorowa. A jak pisze? Właśnie tak. Diamine Amber - strasznie blady. Po ostatnich, drobnych poprawkach stalówka pisze gładko, równo i bez zająknięcia. Dla mnie - bomba. Mąblą. 101% przyjemności!
  3. Niniejszy wątek dotyczy bardziej psucia, niż "naprawy i konserwacji", ale wszystko i tak sprowadza się do rozkładania na czynniki pierwsze. Zachęcony tym wpisem na FPN oraz dyskusją toczącą się tutaj, postanowiłem zmierzyć się z tuningiem Pilota 78G. Pilot 78G wygląda(ł) tak. Na początek rozłożyłem wszystko na kawałki. Zacząłem od najżmudniejszego etapu - skuwki. Pomiędzy elementem mocującym klips a właściwą częścią skuwki była spora różnica średnicy, którą trzeba było zniwelować. Papier ścierny w dłoń! Potem zmatowiłem resztę skuwki, ...korpus, ...i sekcję. Pozostało zamontować stalówkę i proszę: niby to samo pióro, a zupełnie inne. Skuwkę będę musiał jeszcze trochę dopracować, ale na razie mi się nie chce. Chyba zrobię sobie do kompletu drewniane etui.
  4. To był po prostu "projekt". "Projekt" narodził się w moim spaczonym umyśle około pół roku temu. Tkwił gdzieś tam, drążył, kiełkował, świdrował, rozbijał się na mniejsze podprojekty i wreszcie, jakieś trzy miesiące temu, zaczął się realizować. Nie postępował zbyt szybko, żerując na moim tzw. "międzyczasie", wciskając się pomiędzy inne pomysły i "projekty". Taki mały, ciekawski robak. Zaczęło się od pióra Edison Pearl. Zachęcony niebanalnym wyglądem (nawet sceptycy muszą przyznać, że w tych prążkach jest COŚ) i stopą zwrotu z inwestycji (w pewnym momencie było to dobrze ponad 120% czystego zysku), wszedłem drogą kupna w posiadanie tego cuda. Piórko ciekawe. Zapakowane w firmową "trumnę" pokrytą tworzywem skopiowanym z etui Viscontiego. Konwerter w zestawie. Plastik użyty do produkcji Pearla przypomina "piasek" zastosowany przez Marlena w piórze Aderl (albo bardzo podobnym, które widziałem u Bazarnika), ale jest bardziej przestrzenny i "miodowy". Miodny, rzekłbym. Zamierzałem zdobyć jakieś pióro z takim wykończeniem. Wygląda na to, że Marlena sobie jednak odpuszczę. Zastosowany materiał ma pewną wadę - wydziela dość ostry zapach. Z zewnątrz tego nie czuć, ale w pierwszej chwili po odkręceniu - wali w nozdrza. Staram się to zjawisko monitorować, na szczęście traci z czasem na intensywności. Będę musiał zorganizować jakieś dłuższe wietrzenie na parapecie. Stalowa stalówka zastosowana przez Edisona to bezczelne pójście na łatwiznę. Ja rozumiem, że złoto to standard, a stal to "budżetówka" i nie jest zbyt promowana. Ale żeby montować "gołego" Bocka bez żadnego napisu? Już lepiej by to wyglądało z oklepanym IPG albo bockową kozicą. Choćby zwykłe oznaczenie rozmiaru. Cokolwiek. Do tego zaledwie jednokanałowy spływak. Po prostu gotowy, standardowy moduł dla piórorobów. W każdym razie, pióro pisało (zwracam uwagę na użyty czas przeszły ) poprawnie, z "szorstką gładkością" w stylu Pelikana, nieco sucho, ale bez przerywania. Dostatecznie. Brak klipsa. Moim zdaniem, przy tym wykończeniu to jedyne słuszne rozwiązanie. Wprawdzie pióro może się odturlać w siną dal, a nawet popełnić samobójstwo poprzez skok z biurka, ale jak chce się pisać piórem, to trzeba się pewnej dyscypliny nauczyć. Albo liczyć z kosztami ciągłych napraw. System napełniania to prawie klasyczny c/c. Prawie, ponieważ z jakiegoś powodu wnętrze sekcji było bardzo ciasne. Tak bardzo, że do wsunięcia konwertera niezbędne było nacięcie tworzywa... Zaraz, to chyba nie jest celowe nacięcie... Firmowy konwerter rozsadził wlot sekcji!!! W tym momencie skończyły się zachwyty, a obudził potwór i zaryczał purpurową, pogrubioną majuskułą rozmiar 18: LET'S PIMP THIS PEN!!! Co by tu zepsuć na początek, żeby było śmiesznie? Ach, pęknięta sekcja, jak miło... Zacząłem od próby sklejenia. Tworzywo jest mało plastyczne, sprawiało wrażenie, jakby przy mocniejszym ściśnięciu mogło się pokruszyć. Nie bardzo miałem pomysł, czym to wypełnić, więc postawiłem na agresję i wrzuciłem do rozpuszczalnika. Dzięki temu, Wy nie musicie już tego robić. Materiał okazał się dość odporny na działanie acetonu. Przez pierwsze kilka minut. Potem zamienił się w galaretowatą masę podatną na kształtowanie. Ścisnąłem brzegi pęknięcia, z grubsza usztywniłem "czymś" (to było ponad 2 miesiące temu, zapomniałem ) i odłożyłem do odparowania. Tu ciekawostka - tworzywo bardzo dobrze pamiętało kształt. Tak dobrze, że po wyschnięciu wyglądało dokładnie tak samo, jak przed moczeniem. Łącznie z pęknięciem. Inteligentna masa. Skoro taka inteligentna, postanowiłem się z nią zaręczyć. Dosłownie. Znalazłem w okolicy mojego siedliszcza... złotnika. Nie jubilera-handlarza, tylko prawdziwego rzemieślnika od metali szlachetnych. Po około godzinie perswazji, człowiek ów zgodził się ze mną, że jest w stanie wykonać na wymiar kółko z 14k złota, a następnie nakleić je na pęknięty kawałek plastiku. Nawet nie wyszło ekstremalnie drogo. No dobrze, sekcja wzmocniona, ale nadal za ciasna. Trzeba poszerzyć. Dobrze, że mam zestaw gwintowników... Wewnątrz sekcji wyciąłem gwint, dziwnym zbiegiem (albo i nie zbiegiem) okoliczności pasujący do wkręcanego konwertera Viscontiego. Skoro pasujący, to spróbujmy... Oj! Okazało się, że sekcja jest za płytka i nie łapie gwintu. Trudno. Obciąłem konwerter przy samym gwincie, żeby pasował. Pozostała kwestia stalówki. A stalówka to "szóstka" Bocka. Można sobie taką zamówić u Edisona, można w kilku sklepach internetowych, ale drogo. Zaraz, ja już gdzieś widziałem u siebie taką "szóstkę"... No tak: Wiland Aleksandra. Ale przecież nie mogę... To był prezent na 30 urodziny... Limitowane pióro, Święty Graal, biały kruk zwiastujący koniec lata... Luba mnie zabije... Oj tam... Zrobiłem to. Wydłubałem stalówkę z Aleksandry. Dziwne, ale Luba była zadowolona, że znalazłem sobie pożyteczne zajęcie i sięnienudzę. Żyję nadal. Moduł z Aleksandry ma inny gwint niż Pearl. Na początku próbowałem przełożyć spływak razem ze stalówką. Dało się, ale było bardzo ciasno, a w dodatku ciekło. Pozostało spróbować z samą stalówką. Egzemplarz Wilanda miał (znów czas przeszły ) dłuższy promień krzywizny, niż Pearl. Do tego odstawał o jakieś 2 mm od spływaka Edisona. Zwykle mam opory przed ekstremalnym gięciem stalówki, dlatego wygiąłem spływak. Ach, to ciepełko domowego ogniska... Efekt można podziwiać na poniższych zdjęciach. Zrobiłem test - pióro przestało całą noc pionowo, stalówką w dół. Rano w skuwce było sucho, a po przyłożeniu do kartki - mokro. Grubość kreski to nadal raczej M, ale trochę mi się zwęziło przy dopasowywaniu do Pearla, więc jest odrobinę cieniej. Zostawię albo poszerzę, jak mi w duszy zagra. Grunt, że nie przerywa. Próbka pisma została wykonana mocno rozcieńczonym WM South Sea Blue użytym w teście szczelności. Nie odpowiedziałem jeszcze na jedno ważne pytanie. Ale czy ktoś je zada?
  5. Dawno nie było nic o nowych pudełkach. A tymczasem lepię sobie nowe pudełko. Kaseta numizmatyczna, bez mała klasyczny surowiec. Trafiła się całkiem przyzwoita sztuka z litego drewna. Założenia: żadnych gumek, żadnych gąbek, co najmniej 10 piór, być może dwa razy tyle (jeśli uda mi się pogłębić wieko; okropnie twarde jest ). Na chwilę obecną wygląda tak. Jak pomierzę po wyschnięciu kleju, może uda się tam wcisnąć jedenastą rynienkę? Ale póki co, założenia konstrukcyjne wymagają pozostawienia pustych brzegów (trzeba gdzieś krawędzie materiału podwinąć ).
  6. Czasem jestem nawet tym, co puka... Ostatnia przygoda w Autografie skłoniła mnie do autorefleksji. Abstrahując od tego jednego przypadku, z punktu widzenia sprzedawcy w sklepie z drogimi piórami (albo antykwariusza), jestem wrzodem na tyłku. Upierdliwą drzazgą. Zawinięta rzęsą. Kamykiem w bucie. Dlaczego? Pomyślmy... 1. Bardzo rzadko kupuję w sklepach. A jeśli już, to zwykle nic droższego niż 1000 zł. W sklepach zaopatruję się w papier, atramenty, konwertery - raczej nie w pióra. Po prostu mnie nie stać na regularne zakupy na rynku pierwotnym. Nawet, gdyby było inaczej - patrz niżej. 2. Zajmuję czas. Przyłażę, kręcę się po sklepie, chucham na szybę, zużywam tlen i fotony odbite od eksponowanych piór. Do tego nie pozwalam sobie pomóc. A przecież sprzedawca nie może tak po prostu spuścić mnie z oka. 3. Marudzę. Zadaję jakieś abstrakcyjne pytania o producentów, modele, wykończenia. Komentuję, narzekam i potrafię takim słowotokiem atakować nawet przez kilka godzin. 4. Za dużo wiem. Siedzę w internetach, gapię się na zdjęcia, porównuję ceny, czytam recenzje. Gromadzę informacje o wadach konstrukcyjnych i częstych usterkach. 5. Kupuję w sieci. Przez to odruchowo odnoszę ofertę do tego, co widziałem na aukcjach. Pióro w sklepie zwykle nie ma szans kosztować mniej, niż na ebayu (wyjątki się zdarzają). Żaden sklep nie ma szans mieć takiego asortymentu, jaki leży w ezatoce, czy nawet na alledrogo. 6. Szmaciarz ze mnie - nie brzydzę się piór tanich, a nawet używanych. Starych. "Cenne antyki", które kiedyś jeden sklep w ramach komisu wystawiał po ok. 1000 zł, kupuję sobie na Kole albo na aukcji po 100-200 zł. Kto to słyszał, żeby kupować złotą stalówkę za mniej niż tysiaka? Przecież piór się nie pożycza. To intymny przedmiot, który powinien trafić do grobu wraz z pierwszym właścicielem... 7. Naprawiam. Nie wyrzucam. Przez to jeszcze mniej kupuję. Przez to kupuję jeszcze taniej. Z czasem umiem naprawić coraz więcej. Co, swoją drogą, jest też moim przekleństwem, bo niektóre rzeczy wymagają naprawdę dużo czasu i dłubania. A nie umiem po prostu odpuścić. 8. Za bardzo wnikam. Widzę, że pióro na wystawie ma pogiętą i prowizorycznie wyprostowaną stalówkę. Widzę, że stalówka jest krzywo osadzona. Widzę niewielkie rysy i inne ślady na spływaku, świadczące o tym, że ktoś demontował stalówkę w "nowym" piórze. Widzę ślady atramentu. Widzę skazy na tworzywie. Widzę uszkodzenia opakowania. 9. Jak już pisałem wyżej, szmaciarz ze mnie. Szanuję swoje pieniądze bardziej, niż marżę. Dlatego, o zgrozo, targuję się. Praktycznie zawsze. Bo przecież mogę, prawda? Nie chodzi mi przecież o jakieś wielkie oszczędzanie kosztem sklepu, ale bardziej o gest, który pomoże mi zwalczyć moralniaka po zakupie. W najgorszym wypadku mi odmówią. BTW, Autograf to jedyny stacjonarny sklep w Warszawie, który kilku piór mi nie sprzedał przez prosty fakt, że nie byli skłonni zejść z ceny katalogowej nawet o 1% (przy piórze za ponad 500 zł). Argument? Za tanie modele wybieram i nie opłaca im się. Wszędzie indziej, gdzie kupowałem, jakoś się opłacało; te kilkadziesiąt piór w ciągu 8 lat, w kilkunastu warszawskich, jednym poznańskim i jednym radomskim sklepie jednak kupiłem. 10. Pisuję na forum. Akurat z tym mnie mało który sprzedawca kojarzy, a i ostatnio mniej mnie tu widać, ale fakt jest faktem. Wylewam swoje żale na niekumatą obsługę, kiepską ofertę i wysokie ceny. Dzielę się informacjami o znalezionych, powtarzających się usterkach. Krytykuję. Podsumowując, zły człowiek ze mnie. \m/
  7. Pora na odrobinę pióromancji. Komuś upadł Parker 75. Stalówka się zgięła, bo widać, że była prostowana. Poza uszkodzeniem stalówki, zrobiło się takie coś: Zakup nowego spływaka w komplecie ze stalówką to żaden problem, w sieci krąży tego sporo w cenach dochodzących do $90. Problem w tym, że większość spływaków w tym modelu była wersją rozwojową Parkera 45 (cienki trzpień bez kolektora) i tylko/głównie takie trafiają się na rynku wtórnym. W tym przypadku mamy natomiast do czynienia z wersją produkowaną przez jakiś czas we Francji - sekcja jak w modelu Premier i klasyczny spływak. Klops. Najpierw zrobiłem dziurkę. Dziurkę zalałem rozpuszczonym plastikiem i wsadziłem drucik. Z drugiej strony też nalałem plastiku, złączyłem wszystko i odstawiłem do wyschnięcia. Żyletka posłużyła do zabezpieczenia i równego złożenia kanału. Nieźle to wygląda. Składamy. Nawet wlazło do sekcji. Gotowe. Łączenie jest sztywne, wytrzymuje nawet spory nacisk. Atrament bez trudu przechodzi przez spoinę i dopływa do miejsca, w którym kanał wchodzi pod stalówkę. Co nie znaczy, że pióro już pisze, niestety... Ktoś demontował stalówkę w P75? Na FPN twierdzą, żeby tego nie robić, a mam jeszcze jakąś blokadę pod samą blaszką. Trzeba będzie znaleźć bardzo cienki, sztywny drucik...
  8. Raport z pola bitwy #1: Rozdzieliłem, co nie było sklejone. Metalowe elementy skuwki - do galwanizacji. Skuwka pęknięta w dwóch miejscach - do klejenia. Korek oddzielony od mechanizmu i wrzucony do parafiny, może się zregeneruje. Spływak wybity, przepuszczony przez ultradźwięki. Pokrętło tłoka niedemontowalne, tłok trzeba zaimpregnować, nasmarować i poskładać przed klejeniem. Korpus i sekcja jak widać. Waham się pomiędzy klejem celuloidowym a takim jednym niedawnym wynalazkiem (nie mam celuloidu w kolorze okienka, ale jest ubytek materiału, czymś będę musiał wypełnić). Stalówka po krótkiej kuracji odmładzającej płótnem micromesh 12.000 i pastą polerską. Rozumiem miłośników patyny, ale ja lubię widzieć grawer. Działania opcjonalne na później: - pomalowanie korpusu na czarno (chyba się nie zdecyduję, ostatnio "demonstratory" są w cenie), - usunięcie graweru z korpusu (też się waham, bo to prawie jak malowanie), - wypełnienie oznaczeń złotą farbką (to zrobię na samym końcu, jeśli się uda reanimacja ), - znalezienie nowego korpusu (mało prawdopodobne, ale...).
  9. Wiedzieliście, że Montblanc robi stalówki dla Montegrappy? Na zdjęciu: rozbebeszony Montegrappa NeroUno wraz z "kuzynem" - nieprodukowanym już MB Generation. Niby Montblanc wycofał ten model z produkcji, ale maszyny zostały...
  10. Pióra wieczne i samoloty - kombinacja powracająca od czasu do czasu w dyskusjach. Wiemy, że zmiany ciśnienia wpływają na zachowanie powietrza wewnątrz zbiorniczka, w wyniku czego pióro może chlapnąć atramentem do skuwki. Wiemy, że producenci problem dostrzegają, a nawet próbują na nim zarobić. Wiemy, że dużo zależy od stopnia napełnienia pióra i pozycji, w jakiej jest przechowywane. Wiemy, że cała sprawa bywa wyolbrzymiana. To wszystko wiemy dzięki spostrzeżeniom pasażerów dużych samolotów latających na znacznych wysokościach. A gdyby to było coś mniejszego? Coś latającego znacznie niżej? W czym problemem nie byłoby ciśnienie, ale z pewnością powstające przeciążenia? Sprawdźmy. Do przeprowadzenia eksperymentu zostały wykorzystane trzy elementy: pióro, pióromaniak i puchacz. 1. Pióro W roli pióra wystąpił Montblanc Meisterstück 145, zwany także "Chopinem" albo (z niemiecka ) "Classique". O wyborze tego modelu zadecydował jego ponadczasowy design i popularność fakt, że był napełniony - aktualnie jeździ ze mną do pracy. 2. Pióromaniak Do roli pióromaniaka oddelegowano dostępny egzemplarz Alveryna. 3. Puchacz Szybowiec szkolno-treningowy SZD-50 "Puchacz", wypożyczony razem z pilotem. Miejsce i czas: Lotnisko Warszawa-Babice, dnia 13 lipca Roku Pańskiego 2014, przed południem. Pióro umieściłem w skórzanym etui, w poprzek wewnętrznej kieszeni kurtki. Przez większość czasu stalówka była ustawiona "poziomo". Pogoda trafiła się całkiem sympatyczna. Start za wyciągarką, wypięcie na wysokości około 300 m. Bazując na wypowiedziach "znawców", ten sprzęt przyspiesza od zera do setki w trzy sekundy. Wiał dość silny wiatr, dzięki czemu wznoszenie było szybkie (i strome), zakończone uroczym ujemnym przeciążeniem. Niestety, tym razem nie udało się trafić na termikę, więc lot był spokojny, bez akrobacji. Kilka kółek nad lotniskiem i lądowanie. Rezultat: Brak atramentu na stalówce, sucho wewnątrz skuwki. Miłośnicy szybownictwa nie muszą się rozstawać z ulubionym piórem na czas lotu. Wynik, rzecz jasna, o niczym nie przesądza. Ale zabawa była przednia.
  11. Odbieram na poczcie pudełko. Otwieram i widzę coś takiego: Wewnątrz pancernej paczki jest druga pancerna paczka, liścik i... prezent. Po wyjęciu z pudełka: Kolejna warstwa folii: I wreszcie właściwa zawartość: Jak tu nie lubić Japończyków? Dodam, że proces dostarczenia przesyłki z KKW wygląda u mnie prawie zawsze tak: Nadanie przesyłki 2014-06-01 10:11 International Postal System Wysłanie przesyłki 2014-06-02 04:48 TOKYO INT BAG Nadejście przesyłki 2014-06-03 07:44 WER Warszawa Zatrzymanie przez urząd celny 2014-06-03 07:57 WER Warszawa Zwolnienie przesyłki przez urząd celny 2014-06-03 09:20 WER Warszawa Przygotowanie przesyłki do doręczenia 2014-06-03 10:06 WER Warszawa Czyli jutro będzie awizo... Dlaczego w takim razie paczki z US&A lecą minimum półtora tygodnia, a przesyłka z Sarajewa szła (właśnie, chyba szła! ) do mnie ostatnio ponad miesiąc, z postojem w Stambule?
  12. Model Van Gogh był bardzo popularnym i prawdopodobnie najbardziej masowym spośród piór Viscontiego. Produkowany w trzech rozmiarach (Mini, Midi, Maxi), charakteryzował się pewną unikalnością na poziomie egzemplarza: zastosowane tworzywo w charakterystyczne „mazy” sprawia, że każde pióro, nawet w ramach tego samego wykończenia, było niepowtarzalne. Może za wyjątkiem wersji jednokolorowych (czarna, żółta... były jeszcze jakieś?). Van Gogh Mini był, o ile dobrze kojarzę, najtańszym piórem w ówczesnym katalogu Viscontiego. Cenowo plasował się poniżej obecnego następcy całej linii, Rembrandta. Recenzję poświęciłem jednak największemu spośród Van Goghów (zakładając, oczywiście, że pozostajemy wyłącznie w temacie piór wiecznych ). Kiedyś opisywałem już perypetie związane z jego zakupem i stanem stalówki, teraz przyszła pora na prezentację samego pióra (na zdjęciu porównanie z wersją Midi). Wykonane jest głównie z „żywicy” (vegetal resin), ale z powodu obsadki i innych metalowych elementów, jest stosunkowo masywne, o obniżonym środku ciężkości. Pod względem wielkości podobne do Montblanca 146, jednak wyraźnie cięższe. Klips jest typowym dla Viscontiego łukiem, konstrukcją ze śrubką pozwalającą regulować naciąg sprężyny. Śrubka stanowi też ciekawy element ozdobny, urozmaicający powierzchnię skuwki. Bardzo lubię to rozwiązanie. Dla mnie wygląda atrakcyjniej, niż panoszący się obecnie w piórach Viscontiego My Pen System. Nie bez znaczenia jest także funkcja zaczepno-obronna (wspominałem już kiedyś, jak Bardzo Ważnemu Dyrektorowi podczas Bardzo Ważnego Spotkania strzeliła śrubka od klipsa; przeleciała przez całą długość sali, szczęśliwie nikogo nie raniąc ). Bardzo podoba mi się wykonanie konwertera. Jest gwintowany, po wkręceniu wygląda jak element na stałe połączony z piórem. Wrażenie potęguje metalowe pokrętło, nawiązujące stylistycznie do obsadki. Traf chciał, że w Garażu przebywała stalowa stalówka w rozmiarze M. W moim piórze jest zamontowana 14K "F-ka", zaistniała więc sposobność porównania obu stalówek. Obie stalówki piszą gładko i sztywno, aczkolwiek lepszy poślizg zauważyłem w przypadku rozmiaru F. Stalowa stalówka okazała się też twardsza. Na pierwszy rzut oka, linie kreślone stalówką M i F są prawie identyczne. Być może przesadziłem ze zwężaniem M-ki, ale istotniejszy wydaje się fakt, że F-kę inkowałem bezpośrednio przed testem i w spływaku mógł pozostać nadmiar atramentu. Druga próba ujawniła wyraźną różnicę szerokości kreski. Van Gogh Maxi to ładne, pstrokate pióro na co dzień, choć przy dłuższym pisaniu może męczyć dłoń. Poważnym zgrzytem jest gładka metalowa obsadka, nie dająca solidnego oparcia dla palców. Niezbyt ergonomiczne rozwiązanie, na które przechodzą, niestety, także inni producenci (np. S.T. Dupont). Widocznie estetyka wygrywa z ergonomią. Warto przynajmniej przymierzyć się do tego modelu. Ze względu na ciężar, estetykę i gabaryty, trudno nazwać go piórem uniwersalnym. Może się jednak podobać i szkoda, że nie jest już produkowany.
  13. Poproszono mnie o przeprowadzenie transplantacji. Pacjent to Pelikan 100 z niesprawnym tłokiem (w miejsce korka ktoś wstawił kawałek gąbki i przy okazji uszkodził "grzybek") i pokruszonym korpusem. Owijka była pęknięta, ale to najmniejszy z problemów. Naprawa, zgodnie z życzeniem właściciela, była równoczesną modernizacją pióra w oparciu o obecnie produkowane zamienniki: akrylowy korpus i oringi w miejsce korka. Owijkę skleiłem przy pomocy acetonu i ukruszonego kawałka korpusu. Puryści pewnie się oburzą, ale mnie efekt końcowy pozytywnie zaskoczył*. Gdyby ktoś wpadł na pomysł robienia zamienników w miodowym odcieniu starego celuloidu, byłoby jeszcze ładniej. Aktualnie dostępne są tylko białe. Szkoda mi go odsyłać. Nie udało mi się zdobyć "grzybka" na podmianę, dlatego oringi podkleiłem szelakiem. Wszystkie gwinty przetarłem silikonem. Tłok chodzi lepiej, niż w M400 prosto ze sklepu. Dokończę polerowanie miejsca klejenia i trzeba się będzie rozstać. Ech... * Wydało się: nie jestem piórowym purystą.
  14. Pióro lubi upaść stalówką w dół. Stalówka lubi się wygiąć przy upadku. Ciekawe, na co i w jaki sposób upadło to pióro. Musiało długo lecieć... Zaklinanie stalówki. I już. Na żywo nie wygląda to aż tak pięknie, dwie linie gięcia pozostały widoczne. Udało się jednak złożyć i podszlifować wyszczerbione ziarno w taki sposób, że pod pewnymi kątami nie drapie. Dobre przynajmniej to.
  15. Wyjdzie pewnie na 20 sztuk. Tym razem ładne. To była jakaś kosmetyczko-toaletka z lusterkiem. Ramka od lusterka się przyda.
  16. (Hmm, brakuje tagu dla Platinum) Złamas: Polepiony, przed polerowaniem: Po polerowaniu: Trochę zmniejszyłem wewnętrzną uszczelkę, bo sekcja uległa lekkiemu skróceniu. Muszę coś jeszcze zrobić z tą rysą po prawej stronie, ale na szczęście to nie pęknięcie. Ciekawe, czy będzie trzymało na dłuższą metę. Pilot Inspektor: 1:1. Gramy dalej.
  17. Tak naprawdę, Spock nie pisze. Spock stuka w tablet albo dyktuje komputerowi. Bardzo ciekawe rozwiązanie problemu łamliwego mechanizmu wysuwania. Prowadnica jest jedna, za to ebonitu - zdecydowanie więcej. Tak to wygląda przy nieco lepszym ustawieniu aparatu. A tak przy bardzo złym ustawieniu.
  18. Uprzedzam, że to będzie recenzja, ale nie-recenzja. Raczej historia. Historia mojej własnoręcznej profanacji zacnego przedmiotu. Ale do rzeczy. Był piękny słoneczny poranek, kiedy Wacław... A nie, to inna bajka. W każdym razie też był piękny poranek, tylko siąpiło od czasu do czasu. Czyli była idealna pogoda na spacer po Kole. Dla niewtajemniczonych: Koło to takie osiedle w Warszawie, na Woli i przylegające do Bemowa. Kojarzone przez niektórych (przeze mnie też) z cotygodniowym bazarem rupieci, gdzie w promocji za połowę miesięcznej pensji można nabyć przedwojenny czajnik elektryczny, tudzież parę kalesonów samego cesarza Napoleona I (pamiątka spod Smoleńska!). Co mnie tam zagnało? Nie miałem pojęcia. Podobnie jak nie miałem tydzień wcześniej, ani dwa tygodnie... Pół roku wcześniej też nie. Być może szukałem pióra wiecznego, bo te 60 czy 80 sztuk zalegających w domu po szufladach już się wypisało. A może po prostu nie miałem nic lepszego do roboty? Pióra nie znalazłem. Aby nie wracać do domu z pustymi rękami (tudzież rękoma), nabyłem na odchodnym pudełko. Pudełko było poobijane, drewniane i ozdobione jakimś odblaskowym chińskim malowidłem. Na spodzie miało napis "Made in Japan". Czyli że niepolskie. Rozeschnięte toto było i przemoczone zarazem, a i brudne srodze. Bez kluczyka, z popsutym zameczkiem. Ale przynajmniej tanie. Po powrocie do domu, tradycyjnie rzuciłem pudełko na stertę "rzeczy wyszperanych na Kole, niebędących piórami" i znalazłem sobie jakąś alternatywną metodę zabijania czasu. Mijały tygodnie, miesiące, w sumie tak z półtora kwartału. Pudełko sobie leżało, co jakiś czas szturchane. Jeśli to prawda, że przedmioty mają duszę, to ta jedna dusza upomni się kiedyś o sprawiedliwość. W ramach szturchania bowiem zadawałem mu najprzeraźliwsze tortury. Na początku, za radą sprzedawcy, spróbowałem potraktować zabrudzenia spirytusem. Szybko zaniechałem tej praktyki, widząc, że wraz z zabrudzeniami mięknie także warstwa lakieru. Cóż, skoro specyfik ten służył kiedyś zmiękczaniu całego Narodu, to nie dziwota, że i azjatyckiemu mazidłu podołał. Dla odmiany, spróbowałem delikatnego podtapiania przy użyciu wilgotnej szmatki. W końcu pudełko stało się bardziej pomalowane, niż brudne. Kolejnym krokiem była ingerencja w sam malunek. Ponieważ czas, deszcz, słońce i niewłaściwe przechowywanie (na płachcie brezentu pod gołym niebem) zrobiły swoje, malowidło zaczęło pakować walizki i wynosić się poza zajmowane lokum. Inaczej mówiąc - odłaziło wraz z podkładem. Postanowiłem zadziałać "subtelnie". Najpierw potraktowałem odpryski bejcą w kolorze zbliżonym do oryginalnego tła. Następnie, w przypływie fantazji, zalałem kolejno każdą ściankę warstwą lakieru akrylowego, pilnując, aby substancja wypełniła rozwarstwienia. Obrazek stracił nieco na przestrzenności (wspominałem już, że było to najprawdopodobniej ręcznie wykonane maki-e?), ale stracił także ochotę do przemieszczania się. I bardzo dobrze. Należy pamiętać, że wszystkie opisane czynności następowały stopniowo, w nieregularnych odstępach czasu, bez zachowania chronologii, którą wprowadziłem jedynie na potrzeby narracji. Równolegle bowiem rozmontowałem zameczek, dokupiłem na Olimpii i spiłowałem mosiężny kluczyk, a przy innej bytności na Kole dokupiłem kluczynkę w kolorze "żółtym błyszczącym", celem jej doklejenia na przedniej ściance. Co też uczyniłem. Ostatnim etapem było położenie wałkiem cienkiej, półmatowej warstwy lakieru. W ten sposób zamaskowałem częściowo rozmiary swojej zbrodni, albowiem niektóre miejsca potraktowane bejcą przestały się odróżniać od otoczenia. Tym oto sposobem zyskałem niewolnika, posiadającego zdolność zachowywania przedmiotów poza zasięgiem przeciętnego wścibstwa. Aczkolwiek wścibstwo nieprzeciętne zwyczajnie wyłamałoby zamek, aby dostać się do zawartości. Umieściłem wewnątrz drewniany stelaż wyklejony pianką i z przymocowaną gumką, własnej roboty. A że szkatułka orientalna, taką też dobrałem do niej zawartość. W wersji polskiej udział wzięli: - Pilot Plamiący, - Platynowa Kieszeń, - Pilot Na Diecie (waży 78 gramów), - As Przestworzy (aka Elitarny Pilot), - Pilot Bez Czapki, - Dochodowy Marynarz, - Pilot Kooperant, - Wysoki Marynarz (1911 metrów !!!), - Orzechowy Laban - autentyczny Kitajec z Tajwanu.
  19. A story to tell Kupiłem sobie tanio Montblanca 149. Bo tanio. Bo chciałem. Bo miałem tylko jednego, bardzo „zmęczonego”. Bo cena zapowiadała zabawę. Bo... Nie wiem, czemu jeszcze. Bo lubię. Kupiłem. Mimo, że w trakcie odbioru było widać, że coś jest nie w porządku. I nie chodziło tylko o grubą warstwę zaschniętego atramentu. Mówiąc krótko, pokrętło tłoka było „przyspawane” do oprawy mechanizmu. Na sztywno. Żadnego luzu. Wszyscy kłamią Najłatwiej było odmoczyć stalówkę i spływak. Dokładnie umyłem pióro z wierzchu, a następnie, stosując podciśnienie, wtłoczyłem wodę do środka. Potem bardzo długo płukałem usta... Po zdemontowaniu stalówki poznałem nowy wymiar głupoty i amatorszczyzny. Ktoś nalał do środka kleju. Albo czegoś, co po kilku latach leżenia w piórze stało się klejem. Stalówka i spływak powędrowały do „poczekalni”, a korpus dostał porządną dawkę ultradźwięków. Tak gdzieś pół godziny plus przerwy na studzenie sprzętu. Klej odlazł płatami przypominającymi trochę cyjanoakryl (bardzo suche w dotyku), a trochę butapren (elastyczne). Uszczelka ocalała. Pokrętło nadal było nieruchome, więc pozostał wariant siłowy. Gumowe rękawice, mocny chwyt i poszło! Odkręciłem... cały mechanizm. Tłok wewnątrz był złamany. Już wcześniej, bo brakowało około 1/3 długości, poza tym po wydłubaniu kleju uszczelka nie była umocowana do korpusu i nie blokowała mechanizmu. Ktoś po prostu rozwalił pióro i poskładał z powrotem. Śruba tłoka także złamana, na pół. Na horyzoncie pojawiła się perspektywa kolejnej sesji z serwisem Montblanc. Nie zawsze dostajesz to, czego chcesz Zabawa kosztuje. Było tanio. W zasadzie, mogłoby się zwrócić, gdybym wystawił na aukcję sam nib unit. Po uzyskaniu dostępu do oprawki udało mi się wreszcie odkręcić pokrętło i zdemontować tłok. Uszczelka w „poczekalni”, śruba do kasacji, plastikowy walec od uszczelki również. Pokrętło pod znakiem zapytania, bo wprawdzie nie jest trwale zintegrowane ze śrubą, ale po konsultacjach z serwisem wiedziałem, że wymieniają całość. Licznik bije, forsa ucieka. Warto w tym miejscu wrócić pamięcią do mojej poprzedniej przygody z serwisem MB. Po naprawie zwrócili mi uszkodzone części: wyszczerbiony plastikowy walec (sprawny mimo wyszczerbienia, odłamał się kawałek przy samym końcu, bez gwintu) i śrubę oderwaną od pokrętła. Nie jestem pewien, czy to drugie pochodziło z mojego pióra (bo gdyby nie było złamane, to czemu bym zlecał naprawę?), ale mniejsza z tym. Wszystko się jakoś łączy. Nie wolno wyrzucać szczątków złamanych piór. Nigdy nie wiadomo, czym będzie trzeba uszlachetnić rozpuszczalnik. Zagrajmy w grę Ale nie Tomb Raider. Pominę szczegółowy opis próby zespawania śruby przy użyciu kolejno kilku rozpuszczalników oraz świeczki. Nie działa. Trafił się biały plastik. Polietylen albo coś podobnego. Ze świeczką mogłoby się nawet udać, gdybym mógł punktowo podgrzać także element wewnątrz pokrętła, nie uszkadzając tegoż. Nie mogłem. Ale mogłem porzeźbić. Odpaliłem dremelka. Małym wiertłem na przemian ze średnim frezem usunąłem resztki złamanej śruby. Trochę to trwało, ale udało mi się usunąć białe, nie uszkadzając zbytnio czarnego. Następnie wyjąłem małe druciane kółeczko blokujące śrubę. Zapomniałem napisać: śruba i plastikowy cylinder w MB 149 są identyczne, jak w MB 146 (zdjęcie gdzieś powyżej). Długości, rozstaw gwintu – wszystko takie samo. Tak więc wsadziłem śrubę od MB 146 w pokrętło i wepchnąłem druciane kółko na miejsce. Przy okazji, skoro już obejrzałem sobie wszystko dokładnie, mogę się podzielić odpryskiem wiedzy: luźne pół obrotu pokrętła tłoka w MB 146/149 przy zmianie kierunku pracy nie wynika z niedokładności jego wykonania, ale z założenia konstrukcyjnego. Tak ma być. Złożyłem i wyregulowałem mechanizm, przesmarowałem krzemem z żelu i wkręciłem. Lekko podkleiłem krawędź szelakiem, żeby mi się mechanizm sam nie wykręcał; w razie potrzeby, wystarczy mocniej szarpnąć i puści. Tak ma być, będzie na czym w przyszłości ćwiczyć dorabianie klucza. Sprawdziłem z wodą, zamontowałem stalówkę, napełniłem atramentem i napisałem to: Stalówkę też musiałem poprawić i pewnie jeszcze będę przy niej dłubał w miarę używania. Będę też musiał wygrzebać nadmiar silikonu, bo przedobrzyłem ze smarowaniem. Ale to nudne.
  20. Wygląda na to, że jednak się da. Teoretycznie spoina ma te same właściwości, co oryginalne tworzywo. Bo głównie z niego się składa. Jeszcze trochę polerowania (papier ścierny+pasta), wyskrobanie szpilką resztek pasty (ten białawy nalot) i będę sobie mógł wreszcie popisać.
  21. Na razie teaser trailer. Od kilku miesięcy bawię się starym ebonitem. Takim bardzo starym, w kolorze czekoladowym i oliwkowym. Na potrzeby eksperymentów kupiłem kilka tanich wraków piór nieznanych marek. Pastowałem i moczyłem w różnych świństwach, z różnym, najczęściej opłakanym skutkiem. Nie robiłem rzeczy najprostszej - nie malowałem. Celem było uzyskanie czarnego, albo przynajmniej mocno szarego koloru, który "wniknąłby" w ebonit. W większości przypadków kolor nie chciał dobrze przywrzeć, pióro brudziło palce i szybko odzyskiwało pierwotny odcień. Jedno z tych paskudztw zostawiło na piórze trwałą czarną warstwę, ale po kilkudziesięciu godzinach schnięcia ebonit zrobił się bardzo lepki, miejscami tylko trochę ściemniał, w innych miejscach zaczernił się, ale dostał nierównomiernego tłustego połysku. Dramat. Wrzuciłem pióro do pudła ze szczątkami i zawiesiłem eksperymenty do czasu wykombinowania kolejnej substancji. Zobaczyłem w Galerii temat lutego i zrobiłem przegląd zasobów ebonitu. Zajrzałem do szczątków i przeżyłem opad szczęki. Po kilku miesiącach piórko nie odmłodniało ani nie dostało połysku. Ale zrobiło się niemal czarne. Wracam do tamtego eksperymentu. Położyłem drugą warstwę, równolegle testuję też nowy pigment. Zdjęcia będę dodawał w miarę postępów. Może jakieś postępy niedługo uwiecznię.
  22. Otwieram starego MB, a tam... ... oraz brak blaszki.
  23. Wzięło się biedactwu popękało z obu stron. Nałożyłem celuoidową "meduzę". Jak mi się jej nie uda zaczernić, to zeszlifuję i nałożę drugą, z domieszką barwnika. Ot, uroki dłubania w starociach.
  24. Obraz nędzy i rozpaczy - ujęcie pierwsze.
  25. Pióro z ciekawą dolegliwością - stalówka to dość mokre H-M, ale przerywa w momencie poprowadzenia kreski w określonym kierunku. Zawsze! Pod lupą nie było widać nic podejrzanego. Wziąłem większą "lupę" i... Prawa połówka jest minimalnie większa i posiada lekki kant. Była też odrobinę przesunięta w dół względem lewej, ale to poprawiłem przed zrobieniem zdjęcia. Jednak Japończyk też człowiek, czasem coś przepuści.
×
×
  • Utwórz nowe...